Święta Wielkanocne, czas ferii wiosennych to krótki moment wypoczynku, pewnego resetu od codzienności szkolnej, od obowiązków. To wyjście poza codzienną rutynę. Dotyczy to uczniów, ale kto wie, czy nie bardziej potrzebują tego nauczyciele. Myślę, że duża ich część mocno odczuwa już trudy roku szkolnego, a szczególnie ci, którzy przygotowują uczniów do matury. To w końcu ostatnia prosta i jeszcze niespełna miesiąc i ten etap się skończy.
Ale czy my, nauczyciele, potrafimy odpoczywać? Czy po pracy potrafimy odciąć się i nie myśleć o niej? Myślę, że dla większości z nas jest to pytanie retoryczne. Bycie nauczycielem angażuje nie tylko sferę intelektualną. Nie jesteśmy robotami, które mechanicznie przekazują swoją wiedzę, ale żeby nasze działania były skuteczne, musimy angażować również emocje, musimy czuć i współodczuwać, żeby odbierać sygnały płynące z klasy. Jest to dla nas naturalne jak oddychanie.
Oczywiście różnie sobie z tym radzimy. Część z nas buduje wokół siebie mur, wpuszczając sygnały od uczniów przez wąską bramkę sformalizowanych zwrotów, nie pozwalając na żadne oznaki „spoufalania się” i bycia miękkim. Taka sztywność tłumaczona jest bardzo często tradycją, koniecznością wzbudzenia szacunku czy nawet strachu, budowania autorytetu i zaznaczenia pozycji (oczywiście wyższej i lepszej) nauczyciela względem ucznia. Wielokrotnie dowiedziono już, że taki klimat lekcji nie sprzyja za mocno budowaniu klimatu uczenia się i mocno blokuje potencjał.
Z drugiej strony mamy sytuację całkowicie odwrotną, gdzie w imię dobrej komunikacji i zrozumienia młodego pokolenia nauczyciel staje się nieodróżnialny od swoich uczniów. Nie stawia wymagań, a często sprowadza lekcję do podania tematu i zadania zadań do samodzielnego wykonania, żeby postawić jakąś ocenę. Zrzuca w ten sposób odpowiedzialność za proces nauczania na uczniów, którzy jednak nie są (przynajmniej nie wszyscy) na tyle kompetentni w kwestii samodzielnego uczenia. Edukacja staje się wówczas dziełem przypadku, wypadkową chęci, pracy i woli ucznia do nauczenia się.
Wierzę w arystotelesowski złoty środek. Wierzę, że nauczyciel ma – wyniesione z własnego wykształcenia – metody i środki, warsztat pracy, który pozwala mu na skuteczne przejęcie kontroli nad tymi czterdziestoma pięcioma minutami lekcji w taki sposób, żeby nie tylko stworzyć atmosferę służącą edukacji, ale również, żeby stawać się dla młodzieży tak zwanym ważnym dorosłym, punktem odniesienia w pozaedukacyjnych elementach życia.
Wiadomo, że wszyscy jesteśmy inni. Są wśród nas introwertycy i ekstrawertycy, są cierpliwi i ci z krótkim lontem, ale każdy z nas po coś zawód nauczyciela wybrał i w nim trwa, chociaż rynek daje możliwość zdobycia lepszych pieniędzy gdzieś indziej. Myślę, że czas świąt jest idealny do tego, żeby podjąć refleksję o swoim belferstwie, o tym, jakimi nauczycielami jesteśmy i jakimi chcemy być. Wielkanoc bardziej niż Boże Narodzenie jest czasem refleksji, więc właśnie tego Wam życzę. Tego, żebyście nie zapominali o sobie, a na chwilę zapomnieli o pracy.
Z okazji Świąt Zmartwychwstania życzę pogody ducha, niegasnącej nadziei na lepsze jutro i braku zwątpienia w Miłość, bo tylko dla niej warto żyć!