Mijający tydzień dla tegorocznych maturzystów był sądnym czasem. Dla wielu z nich ostatnie tygodnie były czasem napiętego oczekiwania, ustalania planów A, B, a często nawet i C. Bo wiadomo, że w życiu warto sobie coś zaplanować, ale należy się również liczyć z tym, że plany stają się niemożliwe do realizacji i nagle stajemy przed pustką, przed rzeczywistością zupełnie nieznaną. Presja jest dodatkowo wzmacniana przez wszechobecne statystyki, że w tym roku tyle a tyle osób osiągnęło taki a taki wynik. Statystyka bywa zresztą najczęstszą bronią tych, którzy presję wywierają. Zawsze przecież znajdzie się ktoś lepszy od tego, w którego należy akurat uderzyć.
Zawsze o tej porze pojawiają się też analizy porównawcze nie tylko regionów, ale również poszczególnych lat. Co roku jest też mnóstwo komentarzy o tym, że z roku na rok matura jest coraz łatwiejsza, czego nie potwierdzają statystyki, które są przywoływane często w tych samych tekstach. Bardzo często osią tych artykułów jest niezidentyfikowana niechęć do kolejnych pokoleń maturzystów, do nauczycieli czy do systemu szkolnictwa jako takiego. Bardzo często też przywoływane są argumenty zaczynające się od „za naszych czasów…”. W ogóle zestawienia międzypokoleniowe bez zwrócenia uwagi na specyfikę czasów i warunków życia są wyłącznie retorycznym chwytem i manipulacją.
Ale czy nie o manipulację właśnie tutaj chodzi? Manipulują praktycznie wszyscy uczestnicy tych maturalnych zawodów. Rodzice (dla których wynik jest najważniejszy) sprawdzają rankingi szkół średnich i wybierają takie szkoły, które dają gwarancję wysokiej zdawalności matury, nie patrząc na koszty takiej zdawalności. Sztucznie indukowany wyścig szczurów, który tworzy się niejako naturalnie przy rekrutacji, kiedy przyjmowani są tylko najlepsi uczniowie, którym wmawia się, że i tak są za słabi na tę czy inną szkołę. Wyścig się napędza – najsłabsi odpadają, ale wcale nie najsłabsi w nauce, ale tacy, których konstrukcja psychiczna nie wytrzymuje ciągłej presji wyniku.
A przecież szkoły, które są na dalszych miejscach w rankingu, też dostarczają studentów najlepszym uczelniom w Polsce. Więc być może wcale nie jest tak, że trzeba iść do „złotej szkoły”, żeby zdać maturę z takim wynikiem, który zapewni miejsce na wymarzonej uczelni? Oczywiście, że tak jest, bo sukces maturalny w najmniejszym stopniu zależy od bata i presji, którą wywierać będzie na ucznia jego otoczenie (choć w skuteczność tych metod nie należy wątpić – należy je potępiać za brak wrażliwości na całościowy rozwój młodego człowieka), które być może przygotują świetnie do matury, ale w wielu przypadkach złamią podmiotowość, decyzyjność i niepodległość młodego człowieka, wychowując bezwolny automat wykonujący polecenia przełożonych – w szkole nauczycieli, w domu rodziców, w pracy szefa.
Kluczem do dobrego przygotowania do matury jest pomoc w uświadomieniu młodemu człowiekowi celowości tego, co robi. Nie ma nic gorszego od robienia czegoś, czego sensu nie znamy albo nie rozumiemy. Jedna z kuratorek oświaty powiedziała całkiem niedawno, że uczniom nie chce się uczyć i chodzić do szkoły. I pewnie taki pogląd jest obecny w debacie publicznej. Szkoła od wielu już lat kojarzy się z instytucją przymusu, którą trzeba odbębnić, bo nie ma innej opcji. I to jest klucz do zrozumienia tego, jak ważne dla niektórych są te statystyki. Bo przecież jeśli wyciągniemy z instytucji szkoły jakikolwiek czynnik ludzki, to pozostają nam w zasadzie wyłącznie słupki, wyliczenia i rozliczenia.
Tak wiele się mówi ostatnio o indywidualnym podejściu i myślę, że w szkole powinno się o tym pomyśleć szczególnie mocno. Bo statystyki maturalne to suma historii ludzkich starań, sukcesów, porażek i życiowych rozdroży setek tysięcy abiturientów. Ktoś kiedyś powiedział, że są małe kłamstwa, duże kłamstwa i statystyka. Jeśli sobie tego nie uświadomimy i nie zaczniemy patrzeć na szkołę z poziomu szkolnej ławki, a nie tabelek i procentów, nie zrobimy kroku naprzód.