No to wystartowali. Rozpoczął się nowy rok szkolny 2021/22. Rok, jak dwa poprzednie, naznaczony pandemią, a w zasadzie wizją kolejnego lockdownu, konieczności ponownej pracy w trybie zdalnym lub hybrydowym. Jednocześnie wydaje się, że zwiększyła się na szkołę presja polityczna, tak ze strony obozu rządzącego, jak i ze strony opozycji i organizacji pozarządowych. Szkoła jest dziś niczym pole walki, na które wysyła się coraz cięższy oręż – niestety.

Szkoła, z całą jej złożonością, cały ten oświatowy system są bardzo wrażliwe medialnie. Jakakolwiek informacja o sugerowanych zmianach spotyka się z falą bardzo radykalnych komentarzy z prawej i z lewej strony. Wywołuje to ogromne dyskusje, burzliwe spory, które toczą się w publicznej przestrzeni. Mam jednak wrażenie, że są to działania obliczone na jak największy szum i na ugranie czegoś zupełnie innego niż dobra dla szkoły.

Są to często ruchy na powierzchni, taki szum na rosole, który trzeba zdjąć, żeby płyn nie zmętniał. Tylko czy my chcemy ten szum usunąć? Czy lubimy pić ten mętny płyn, który się uwarzył w tym systemowym garze? Moim zdaniem trochę się na to zgadzamy, bo nie mamy wyjścia. Szkoła, jak każdy system, to struktura mocno hierarchiczna i wymaga wykonywania poleceń przełożonych. Jest to też tak specyficzna konstrukcja, w której wyrażenie publicznej niezgody na pomysły przełożonych jest bardzo źle widziane. I tak w myśl zasady, że ryba psuje się od głowy, schodząc w dół hierarchii, dochodzimy do momentu, w którym wychowawca dostaje bezsensowne polecenie wydrukowania dziennika elektronicznego, parafowania stron i złożenia do archiwum, co nie jest wymagane przez prawo oświatowe. I ten wychowawca komunikuje dyrekcji, że to bez sensu. Nie spotyka się ze zrozumieniem. Ma tak być i koniec.

Tak samo z reformami – ma tak być i koniec. Jest forum dyskusji ministra z centralami związkowymi, ale od wielu już lat wiadomo, że Solidarność ciągnie w prawo, ZNP ciągnie w lewo i w zależności od tego, kto jest ministrem, ta strona więcej wygrywa. Wierzę w to, że każda ze stron szczerze wierzy w to, że ich wizja szkoły jest słuszna i prawidłowa. Bo to nie jest matematyka, gdzie dwa plus dwa zawsze daje cztery. Można mieć różne pomysły na prowadzenie edukacji i one mogą się zakończyć sukcesem.

Jestem przekonany, że bardzo złą drogą jest dalsza centralizacja systemu, wydzieranie kolejnych kompetencji organom prowadzącym. Doprowadzi to wyłącznie do tego, że poziom oburzenia i nastrój konfrontacji byłyby na krzywej wznoszącej. A przecież nie tego w naszym – i tak podzielonym – narodzie potrzeba. Chyba jesteśmy jeszcze niedojrzali do uznania, że nikogo na siłę nie uszczęśliwimy, a wymuszanie na kimś określonego sposobu myślenia jest w XXI wieku – przy całej wiedzy, która jest w Internecie – po prostu barbarzyństwem.

Oczywiście z takiego obrotu sprawy cieszą się szkoły alternatywne, które przeżywają oblężenie i radykalny wzrost liczby uczniów. Z drugiej strony odczuwają jednak strach, że chęć centralizacji obetnie możliwości rozwoju.

Nie ma innej drogi w globalizującym się świecie niż subsydiarność. Nie ma innej możliwości budowy wspólnot niż oddanie im możliwości decydowania za siebie. Skąd minister ma wiedzieć, jakie potrzeby ma społeczność w niewielkiej mazurskiej gminie? Szkoła powinna należeć do tych ludzi. Po pierwsze jako instytucja, która zadba o miejscowe dzieciaki, a po drugie jako budynek, który ma szansę stać się sercem wspólnoty. Dziś po zakończeniu zajęć lekcyjnych szkoły najczęściej stoją puste – marnotrawstwo.

Wielkim zagrożeniem dla lokalnych społeczności jest wymieranie kulturowe i zamykanie się we własnych czterech ścianach i życie odległymi obrazami przekazywanymi przez Internet i telewizję. Niczym ludy pierwotne czczące artefakty obcych cywilizacji jako dary z niebios. Nie dajmy się zepchnąć wstecz w rozwoju społecznym. Walczmy o to, żeby szkoła – jako całość – stała się zwornikiem lokalnej społeczności i nie tylko przygotowywała do wyjechania z mniejszych miejscowości, ale wskazywała na wartość wspólnoty lokalnej.

Zdecentralizujmy szkołę!