Dzisiejsza młodzież licealna nie powinna się w większości w liceum znaleźć. Taka opinia jest, zdaje się, powszechna, szczególnie w mniejszych miejscowościach, gdzie wybór szkoły średniej jest dość mocno ograniczony, a więc też dolna granica punktów, od której rekrutowani są absolwenci szkół podstawowych, jest niższa. Parafrazując klasyka, możemy powiedzieć – sorry, taki mamy klimat. Ale czy rzeczywiście jest to problem szkół jako instytucji, czy może raczej pewien rodzaj samonapędzającego się mechanizmu, w którym dzieciaki są krytykowane za to, że nie są tak lotne i ambitne jak ich dziesięć, piętnaście lat starsi koledzy, co powoduje słuszną irytację i jeszcze mocniejsze pogłębianie dziury pokoleniowej?

Często doświadczona kadra liceów w małych miejscowościach, która wypracowała sobie warsztat, miała wspaniałe osiągnięcia przed laty, nie radzi sobie z dotarciem do nowego – innego (z różnych względów) – pokolenia. A ono, to nowe pokolenie, które jest dużo bardziej świadome niż ich rówieśnicy kilkanaście lat temu, jest bardzo wrażliwe i skoncentrowane na sobie, na swojej przyszłości. Ta różnica jest źródłem niezrozumienia i – jak już wspomniałem – narastania konfliktu, w którym nie ma i nie może być zwycięzcy. Nie może go być, bo taki konflikt jest fundamentalnie sprzeczny z ideą edukacji, która może być skuteczna, tylko jeśli zostanie nawiązana nić porozumienia, a więc relacja. I nie chodzi tutaj o to, żeby nauczyciele stawali się na siłę młodzieżowi, bo to byłoby komiczne i wzbudzałoby słuszny śmiech tych młodszych. Ale to działa w obie strony. Jeżeli będziemy wymagali, żeby młodzież wpasowała się w nasze wyobrażenia o nich, to spowoduje to ich bunt i agresję. Nikt nie lubi być na siłę zmieniany.

Co więc zrobić, żeby nauczyciele i uczniowie nie byli jak odpychające się tym samym biegunem magnesy, ale żeby choć trochę obrócić się i to odpychanie zmienić w przyciąganie? Nie oszukujmy się – młodzież nie ma doświadczenia życiowego i dużo ciężej jest jej wyjść z własnej roli i nagiąć się do oczekiwań. Co nie zmienia faktu, że nasze oddziaływania wychowawcze powinny być nastawione na pozytywną zmianę, która jest procesem długotrwałym. Nam z kolei, wykształconym specjalistom, dużo łatwiej jest spojrzeć na swoją pracę z pewnego dystansu i modyfikować metody. Oczywiście do tego potrzebne są chęci czy – szerzej – wola zmian. Nie ma niczego gorszego od zamknięcia się w bańce własnych wyobrażeń i starania się nagięcia do nich wszystkich wokół. To zaprzeczenie pedagogiki.

Jaki sens ma więc utyskiwanie na to, że młodzież jest coraz gorsza? Co to zmieni? Pytania są prawie retoryczne, ale chyba nie dla każdego. Wciąż jest bardzo duża grupa nauczycieli i rodziców, którzy uważają, że przymus i przemoc we wprowadzaniu zmian w zachowaniu i ogólnie podejściu do życia młodych ludzi są dobrą drogą. Pomimo postępów w pedagogice, a w szczególności w neuronaukach, jak neuropsychologia, neurologopedia, które tłumaczą bardzo racjonalnie, dlaczego takie podejście jest złe. W dalszym ciągu jest duża grupa, która uważa, że to są nowomodne bzdury, a jedynie ich doświadczenie oparte na zdrowym rozsądku i myśleniu, że „kiedyś działało”, jest słuszne.

W dobie postępującego niżu demograficznego utrzymanie liczby klas, a co za tym idzie – etatów nauczycieli w liceach, szczególnie tych małomiasteczkowych, będzie bardzo trudne. Można się z tym pogodzić i ograniczać rekrutację i zatrudnienie albo można potraktować to jako wyzwanie i tak modyfikować pragmatykę swojej pracy, żeby ci słabsi w nauce nie tylko zrobili postęp, na miarę swoich możliwości, ale również czuli się ważni tak samo jak ci lepsi. Do tego potrzebne jest budowanie szkoły opartej na relacji i odwrócenie się od wyścigu szczurów, który często jest motorem napędowym wielu liceów. Odrzucenie kultu rankingów i skupienie się na codziennej pracy, radość z najmniejszych sukcesów i wsparcie, którego młodzież bardzo oczekuje, powinny stać się fundamentem nowego patrzenia na szkołę. Nie każdy musi być bardzo dobry w nauce, ale każdego stać na to, żeby być lepszym niż dotychczas. Dotyczy to uczniów, ale również nas, nauczycieli, bo uczymy się całe życie, w każdej chwili naszego życia i nie wolno nam przestać.