Zachowanie wynika z wielu uwarunkowań. To, jakie postawy przyjmujemy w różnych okolicznościach, zależy od naszego charakteru, temperamentu, wychowania i doświadczeń, które mamy. A każdy z nas ten bagaż ma zupełnie inny. Piękne jest to, że się różnimy, że każdy z nas jest inny i niepowtarzalny. To czyni nas ludźmi w tym coraz mniej ludzkim świecie. To dodaje koloru szaremu światu, który nas otacza.
Teraz, kiedy sytuacja staje się coraz bardziej napięta, nasze zachowanie się zmienia. Ludziom, którzy na co dzień są oazami spokoju, puszczają nerwy, bo znów trafiają w izolację, zamknięte zostają przedszkola ich dzieci, a praca zdalna jest nieefektywna. Nie ma się czemu dziwić, bo przecież człowiek z natury potrzebuje aktywności, potrzebuje czuć się doceniony, użyteczny i nie marnować czasu. Przedłużająca się pandemia, kolejne jej fale, kolejne zamknięcia doprowadzają ludzi do szału, chociaż przecież zrozumiałe jest (a przynajmniej powinno być), że nikt nie robi tego celowo i na złość. Odrzućmy mrzonki o teoriach spiskowych. Nikt z nas nie miał wpływu na to, co się dzieje, a musimy sobie z tym radzić. Jest ciężko, a nie zanosi się na poprawę.
I to dotyka nas, dorosłych ludzi, którzy sobie z emocjami powinni radzić, a pękamy, bo nie mamy perspektywy na polepszenie sytuacji. A co się dzieje w głowach i sercach młodzieży, która żyje w zamknięciu, wgapiona w monitor, z którego ma się uczyć świata, życia, relacji. Jaki to ma wpływ na ich zachowanie, które często jest tłumione, co skutkuje dramatycznymi efektami, o których już pisałem. Życie w klatce, czasami złotej, czasami nieznośnie biednej i niebezpiecznej, skutkuje zawsze traumą i te traumy będą priorytetem po pandemii.
Wielka szkoda, że ministerstwo, zamiast dać dodatkowe pieniądze na ten obszar, dało je na zajęcia wyrównawcze z podstawy programowej z przedmiotów. Uważam, że to kompletnie nietrafiony strzał. Jak ma się młody człowiek czegokolwiek nauczyć, jeśli jego kanały poznawcze są pozatykane emocjami, traumami i natłokiem myśli i nawet najlepsze zajęcia wyrównawcze to pieniądze wyrzucone w błoto.
W dalszym ciągu w naszym systemie edukacji pokutuje niewypowiedziana teza, że dzieci i młodzież to gorsza wersja dorosłego człowieka, nad którym trzeba specjalnie skakać, bo przecież oni sami sobie nie poradzą, bo są za mali, niedojrzali, nie potrafią czytać świata. Trzeba robić wiele rzeczy za nich – dobrze ich wytresować, bo z wychowaniem nie ma to często zbyt wiele wspólnego.
Najbardziej widocznym objawem tej tresury są oceny z zachowania w szkole. Typowe kije i marchewki, chociaż dużo częściej kije. Bo w wielu szkołach nauczyciele są dużo bardziej skłonni werbalizować uwagi negatywne niż pochwały. Bo zachowania pożądane powinny być przecież na porządku dziennym i za dobro nie należy dziękować. A jeszcze bardziej wyrafinowanym sposobem tresury jest system punktowy. Plus 50 za wolontariat, minus 10 za wulgaryzmy. Wychodzi z tego równania wynik sprowadzający człowieka do statusu tabelki, która w arkuszu kalkulacyjnym zaświeci się na zielono, wtedy uczeń jest „grzeczny”, albo na czerwono, wtedy jest „niegrzeczny”. Jasne? Jasne! Po co drążyć.
Ocena z zachowania to jednak coś więcej. To nie tylko ocena nauczyciela ex cathedra, autorytarne spojrzenie na to, czy jesteś dobry, poprawny, nieodpowiedni, a może wzorowy. Etykietka przyklejona. To jeszcze pół biedy. Częścią tej dramatycznej oceny z zachowania jest jeszcze ocena rówieśników, a więc wystawiamy uczniów na zaetykietowanie ich przez ich rówieśników. Doskonały sposób na budowanie uczciwych relacji i na uczenie dojrzałych kontaktów w dorosłym życiu. Adaś nie pożyczył mi długopisu – nieodpowiedni. Ania mi się podoba – wzorowa. Absurd? Oczywiście i celowo sprowadzam to na taki poziom. Doświadczenie pokazuje mi, że takie przypadki są częste.
Jest jeszcze oczywiście samoocena. Prawie zawsze wzorowa, bo młodzież rozumie, że to i tak nie ma żadnego znaczenia, bo ta ocena i tak nie zależy od nich. Są miejsca, gdzie to działa inaczej, ale to są oazy na pustyni bezmyślności i absurdu tego systemu. Bo ocena zachowania, przy obecnym stanie wiedzy pedagogicznej i psychologicznej, to jest absurd i skandal. I zamiast inwestować w zajęcia wyrównawcze po pandemii, może powinno się te pieniądze przeznaczyć na szkolenia dla nauczycieli, jak uczyć skutecznie, w oparciu o relacje. Bo nadal w Polsce ignoruje się wielkie badania Joachima Bauera. Nadal duża część polskiego systemu edukacji nie dowierza w nie, stojąc na stanowisku, że jeśli się śruby nie dokręci, to niczego się nie nauczy. Metody, które działały w świecie bez Internetu, dziś mogą być nawet zabójcze. Konstrukcja psychiczna młodego człowieka jest zupełnie inna niż jego rodziców czy nawet milenialsów, którzy jednak dzieciństwo spędzili przy pełzającym Internecie.
Musimy to zrozumieć i przewartościować system nauczania. Odejść od metod podawczych na rzecz tych, które pozwolą młodzieży eksplorować świat i w dużej mierze dochodzić do wiedzy samodzielnie. Powinniśmy przeorientować swoje patrzenie na rolę nauczyciela – na jego misję. Chociaż wiem, że w wielu środowiskach nauczycielskich to słowo "misja" działa jak płachta na byka. Mistrz to nie ten, który wszystko wie i naucza, bo ma mędrca szkiełko i oko, ale ten, który zna drogi dochodzenia do wiedzy. Jest liderem, a nie galernikiem. Daje wolność, a nie ją ogranicza. Nauczyciel to bardzo odpowiedzialna służba publiczna, niedoceniana, niedowartościowana i wpędzana w kompleksy.
Przecież nasze – nauczycieli – zachowanie też jest oceniane. Dostajemy (bądź nie) dodatki motywacyjne, premie i inne bonusy. A zależą one od tego, jak wpisujemy się w wizję zarządzających szkołą. Samochód bez silnika nigdzie nie dojedzie, chyba że będziemy go pchali. Jak długo jeszcze będziemy pchali polską oświatę?