Najprzyjemniej pracuje nam się wtedy, gdy lubimy nasze zajęcia, kiedy przynoszą one nam satysfakcję i jesteśmy spełnieni, kiedy okazują się owocne. Szczęśliwy ten, który kocha swoją pracę, bo tak naprawdę nie męczy się i nie zmusza do aktywności. Szczęśliwy jest również ten, który widzi owoce swojej pracy i dają mu one po pierwsze wewnętrzne poczucie sukcesu, ale również mają wymiar zewnętrzny – finansowy.

Praca w szkole przez wiele lat była wyzwaniem dla wielu, którzy kochali pracę z młodzieżą, poświęcali się, nie dostając za to godziwego wynagrodzenia. Przez wiele lat pozycja społeczna nauczycieli była systematycznie obniżana, a przyznanie się do tego, że jest się nauczycielem, często kończyło się ironicznymi uśmieszkami i komentarzami na boku, że pewnie nic innego w życiu nie wyszło. W myśl zasady o samospełniającej się przepowiedni system oświaty brnął trochę w ten tok rozumowania i rzeczywiście okazywało się, że nie trzeba mieć jakichś szczególnych kompetencji i predyspozycji do tego, żeby znaleźć zatrudnienie w oświacie. Pomijając oczywiście najlepsze szkoły, które były w stanie selekcjonować nauczycieli. Pozostałe jednak nie miały takiej możliwości. Oczywiście problem jest niezwykle złożony i nie chodzi mi wcale o to, że nauczyciele to nieuki i lenie (od tego jestem jak najdalszy, wręcz biegunowo), ale o to, że taki wizerunek polskiego nauczycielstwa utarł się w społeczeństwie. Jest to bardzo przykre, tym bardziej że dzisiaj w zasadzie nie wystarczy zdobyć stopień magistra i przygotowanie pedagogicznego, żeby osiągnąć sukces. Nie oszukujmy się, że poziom kształcenia na uniwersytetach jest znacząco wyższy niż w szkołach średnich. Raczej jest przedłużeniem problemów z niższych poziomów.

Mam doświadczenie zarówno w pracy ze studentami, jak i z młodzieżą szkół średnich i pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że moi licealiści (uogólniając oczywiście) prezentują wyższy poziom niż moi dawni studenci. Oczywiście z liceów uczniowie idą na różne uczelnie, ci lepsi na te lepsze i tak dalej. Jak zawsze – poziom kształcenia, nawet przy tych samych wymaganiach, podręcznikach i metodach, będzie zróżnicowany, a różnicę będą zawsze robić ludzie. A w zasadzie ich kompetencje (i to nie te twarde) i motywacja. Tutaj jest klucz do zrozumienia problemów polskiej edukacji, oczywiście ich części.

W wielu szkołach przyjęło się, że nauczyciel ma poprowadzić lekcje, zrobić sprawdzian, wstawić stopień i sklasyfikować ucznia na koniec. Ma podręcznik, podstawę programową i tyle. Motywacja w dużej części szkół wzmacniana jest przez dodatki motywacyjne, które w przypadku szkół publicznych są bardzo często śmiesznie niskie albo wynoszą 0 złotych. Więc o motywowaniu finansowym nie może być mowy.  W wielu szkołach brakuje też motywacji pozafinansowej. Od nauczycieli oczekuje się sukcesów ich uczniów na egzaminach, finalistów i laureatów olimpiad, a wszystko to za uścisk ręki dyrektora, pamiątkowy dyplom i czasami pochwałę przed radą pedagogiczną.

W takim systemie wytrwają tylko ci, którzy kochają swoją pracę i są w stanie pogodzić się z permanentnym niedocenianiem, współczesne Stasie Bozowskie, atlasowie dźwigający niedoinwestowany system w świetlaną przyszłość. Szczęśliwi uczniowie, którzy są pod ich skrzydłami. Oni poznają, co to znaczy prawdziwy humanizm (i nie mam tu na myśli awersji do matematyki). Ale ile jest takich siłaczy i siłaczek? Na pewno niewielki procent. Reszta nauczycielstwa bardziej lub mniej wyrównała do poziomu przeciętności i wcale nie ma co się temu dziwić. Skoro tak czy owak nie będzie za starania żadnej dodatkowej gratyfikacji (niekoniecznie finansowej), to po co się starać. Naprawdę mnie to nie dziwi. Nie dziwi też masa wypalonych pedagogów.

Co więc zrobić, żeby było inaczej? Uważam, że sporo się robi już teraz, o czym świadczą ostatnie podwyżki dla nauczycieli, które odczuli ci z największym stażem. To na pewno był pewien impuls, który wprowadził ożywienie w nauczycielstwie, o czym świadczą przedpandemiczne strajki. Pierwsze od wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Abstrahując już zupełnie od haseł, zaplecza politycznego i całej ich otoczki, należy przyznać, że uśpiona i skamieniała masa zaczęła się od środka rozgrzewać.

Jestem przekonany, że warto inwestować w kształcenie nauczycieli i nie bać się stawiać wymagań kandydatom do tego (miejmy nadzieję) coraz bardziej prestiżowego miana – nauczyciela. Ale przed nami jeszcze długa droga. Obecnie nauczyciel na starcie swojej zawodowej kariery może spodziewać się niewiele więcej, niż wynosi najniższa krajowa – co raczej nie podnosi prestiżu zawodu.

Może należy wymyślić zawód nauczyciela na nowo, kształcić go dużo bardziej interdyscyplinarnie niż obecnie? Oczywiście musi być specjalistą w nauczanym przedmiocie, ale powinien mieć też zaawansowaną wiedzę pedagogiczną i psychologiczną. Śmiem twierdzić, że obecne programy przygotowania pedagogicznego tego nie zapewniają w wystarczającym stopniu. Rzeczywistość akademicka i wykładane tam treści bardzo często kompletnie się rozmijają ze szkolną rzeczywistością i tu też w sumie nie ma się czemu dziwić. Wykładowcy mają kontakt z tymi realiami tylko w kontekście badań, które prowadzą, swoich doświadczeń jako rodzice oraz ewentualnych rozmów z praktykami. Stąd to rozminięcie.

Nauczyciel jest na pierwszej linii frontu, jest specjalistą, jak to się mówi w żargonie – przedmiotowcem, ale często też terapeutą, rozjemcą, substytutem rodzica, sędzią i adwokatem w jednym. Skoro taka jest rzeczywistość, to może wyposażmy nauczycieli w potrzebną wiedzę i umiejętności, żeby tę pomoc nieśli w sposób profesjonalny, a nie intuicyjny, bo nie każdy tę intuicję ma. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że amatora od profesjonalisty różni to, że amator robi, co wie, a profesjonalista wie, co robi.

Czas pandemii pozwala nam zatrzymać się na chwilę nad koncepcją współczesnego nauczyciela. W Internecie pojawia się wiele konferencji, warsztatów, które celują właśnie w rozwój tych kompetencji miękkich. Aż żal byłoby z nich nie skorzystać.

Ja ze swojej strony polecam choćby cykl webinarów Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii „Zatroskani o przyszłość” czy też warsztaty i konferencje organizowane przez Akademię Rodziny. Warto również zainteresować się działaniami Instytutu Tutoringu Szkolnego, Budzących się Szkół, a także ofertą ośrodków doskonalenia nauczycieli, które obecnie mają do zaoferowania wiele darmowych szkoleń online. Możliwości jest wiele, trzeba korzystać!