Wielkimi krokami nadchodzi wiosna, ta astronomiczna, bo w sercach ciężko doszukiwać się końca zimy. Z wiadomych względów od kilku tygodni jesteśmy zmrożeni, przeglądając informacje o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. W polskiej szkole widać to pod kątem akcji pomocowych, przyjmowania ukraińskich dzieci, wielkich gestów solidarności. Poza tym jednak szkoła idzie swoim dawnym rytmem, są organizowane próbne egzaminy, dni kobiet, dni teatru i to jest, przy całej krytyce wobec systemu, pocieszające, bo jednak życie trwa.
Szkoła i jej rutyna są z jednej strony zabójcze dla kreatywności, ale z drugiej strony w takich kryzysowych sytuacjach to właśnie rutyna jest gwarantem bezpieczeństwa i stabilności. Ta paradoksalna sytuacja zabezpiecza zdrowie psychiczne polskich dzieci przed traumą, bo mogą się skupić na czymś innym niż śledzenie wojennych informacji i życie nimi. Natomiast dochodzą do nas też głosy, że dzieci uchodźców wchodzą gdzieniegdzie do polskich szkół bez przygotowania, bez znajomości języka. I nawet nie ma co dziwić się nauczycielom, którzy przecież też nie znają ukraińskiego i po prostu nie wiedzą, co mówić, czego nie mówić – boją się.
Ciężko też wymagać systemowych rozwiązań tak szybko w tak nagłej sytuacji. Działamy mniej lub bardziej ad hoc, więc potrzebna jest ogromna empatia, ale przecież nikt nie ma prawa jej wymagać i wymuszać. Ciężko jest też zaplanować rozwiązania systemowe, bo i ludzką traumę ciężko jest ubrać w paragrafy. Jesteśmy zmuszeni do szukania tych zasobów u siebie i wokół siebie. Obawiam się, że to może doprowadzić do jeszcze większego wypalenia zawodowego nauczycieli, jak to już minie, a minie na pewno, głęboko w to wierzę. Okaże się wtedy, jak zawsze, że ci, którzy działali na rzecz uchodźców, okazywali empatię i spalali się na co dzień (chwała im za to), nie otrzymają za to wdzięczności w swoich miejscach pracy. Oni tego nie oczekują, ale kiedy wszystko się unormuje, wrócą „normalne” relacje, w których wszyscy są traktowani równo, bez baczenia na zasługi.
Mówi się często, że nikt w szkole nie dorobi się pomnika ani szczególnej wdzięczności i dowcip ten powtarzany jest niezwykle często. Pomimo braku oczekiwań i otwartości na pomoc – niewdzięczność zawsze boli i zostawia rany. Nie oszukujmy się, że tak nie jest. Ale czy oznacza to, że trzeba być nieczułym, do pracy tylko wchodzić i wychodzić, a emocje zostawić w domu? Oczywiście, że nie – nie jesteśmy robotami i nawet jeśli ktoś twierdzi, że tak robi, to nieprawda, to często zasłona dla niechęci angażowania się w jakiekolwiek dodatkowe działania.
Jeśli nie stać nas na zaangażowanie i empatię, to nie odmawiajmy tego innym, nie piętnujmy tego, nie obgadujmy i uszanujmy to, że każdy inaczej patrzy na pracę i na świat ogólnie. Bo wolność i autonomia wyboru drogi życiowej, podejmowania decyzji to fundament naszego świata wartości, który po raz kolejny jest kontestowany i którego po raz kolejny trzeba bronić. A walka zaczyna się w naszych sercach i w naszych głowach. Nie zapominajmy o tym i bądźmy dla siebie łagodni.