Rodząc dzieci, rodzimy się też poniekąd jako nowi ludzie. Wchodzimy w nową rolę. W rolę, do której tak naprawdę przygotowuje nas samo życie. Większość inspiracji czerpiemy ze swojego życia, ze swojego dzieciństwa, z relacji z rodzicami, dziadkami, przyjaciółmi, z obserwacji innych. Mamy świadomość, że nie wszystko było dobre, nie wszystko, co przyniosło życie, miało na nas pozytywny wpływ i na tym etapie robimy pierwszą selekcję rzeczy, które pragniemy przekazać.

Wiadome jest, że każdy rodzic pragnie dla swojego dziecka tego, co najlepsze. Chcemy, by miało lepiej nawet od nas, żeby jego start w życie był raczej prosty, bez cierni, bólu. Aby umiało brać z życia garściami i miało z niego satysfakcję. Jedni twierdzą, że ten dobrostan zapewni naszym dzieciom wykształcenie, pieniądze, dobra praca, ciekawe hobby i zainteresowania.

Jednak, jak spojrzymy wstecz na nasze dzieciństwo, to głównie pamiętamy sytuacje, w których główną rolę odgrywały nasze relacje z rodzicami czy rówieśnikami. A niestety czasem te przykre momenty dominują, jakby zasłaniając nam to, co chcielibyśmy pamiętać, twarze, które byśmy chcieli zatrzymać w pamięci.

Dlaczego relacje są tak istotne? Dlaczego dążymy do nich, chcemy, by były pozytywne? A to dlatego, że człowiek nie jest bezludną wyspą. Nie możemy obyć się bez ludzi. Każda relacja postawiona na naszej życiowej drodze, zostawi swój ślad. Owszem, od tych toksycznych dobrze się zdystansować, ale i one dają nam życiową lekcję. Stwierdzono naukowo, że dziecko, jeszcze będąc w łonie matki, odczuwa jej emocje. Pomimo że praktycznie nikt z nas nie pamięta okresu do trzeciego roku życia, to nasza podświadomość już gdzieś zapisała informacje o otaczającym nas świecie. To od nas, rodziców, zależy, jakie informacje będzie miało nasze dziecko na starcie. Trzeba zacząć od siebie budować zdrowe relacje.

W tym z pewnością pomoże nam znana, myślę, wszystkim koncepcja rodzicielstwa bliskości. Dlaczego jest znana i dlaczego tak wielu rodziców dziś po nią sięga? Z prostych założeń, które naprawdę nie wymagają wielkiej, mówiąc potocznie, filozofii. Niemniej, to, co najprostsze, często jest i najtrudniejsze do wykonania.

Po krótce o rodzicielstwie bliskości można powiedzieć, że jest to idea oparta na przywiązaniu. Przywiązanie. Chyba nietrudno w dobrze funkcjonującej rodzinie o przywiązanie. To jest tak naturalne i nieodzowne. Jednak to przywiązanie musi być podparte bardzo istotnymi filarami. Przede wszystkim akceptacją. Bez niej ani rusz. Rodzice powinni akceptować swoje dzieci, nawet nie mówię tu o jego wyborach, które zależą od wielu jeszcze innych czynników. Chodzi tu raczej o akceptację tego, jakie jest dziecko, akceptację jego uczuć, potrzeb, możliwości, ograniczeń. To trwanie przy dziecku z uważnością i kroczenie obok niego, pozwalając mu na wybory, ale zawsze pod naszym czujnym okiem. Tłumaczenie dzieciom wszystko cierpliwie, pokazywanie alternatyw. To nie samowola, bo dzieci akceptowane będą też akceptować innych, szanować granice swoje i innych. Rodzicielstwo bliskości stwarza przestrzeń do doświadczania wszystkich emocji, każdej bez względu na bieguny. My, rodzice, to akceptujemy i towarzyszymy im w tych emocjach, a to z kolei ma przełożenie na pewną integralność tego, co myślimy, czujemy i pokazujemy na zewnątrz.

Po drugie należy dbać o bezpieczeństwo dziecka, tak by nie czuło się opuszczone. Reagowanie na płacz, na potrzebę bliskości. Nasza stałość jest kluczowa, by nawiązać z dzieckiem silną więź. Czasem trudno być z dzieckiem non stop, jednak czas, który przeznaczamy na zwykłą pielęgnację, zabawę musi być czasem w pełni spożytkowanym. Myślę, że dziecko poczuje nasze zaangażowanie i łatwiej będzie wchodzić w relacje z innymi. Bezpieczeństwo wyraża się również poprzez dotyk. Dzisiaj dużo się mówi, by dzieci przytulać, nie bać się je nosić, reagować na płacz z czułością. To naprawdę zaowocuje w przyszłości. To bezpośrednio łączy się z kolejnym filarem, jakim jest dbałość o potrzeby. Trzeba dbać o potrzeby swoje i dziecka w równej mierze. Pewnie odpowiedzialność za to stoi po stronie rodzica. To zrozumiałe, jednak dziecko w przyszłości nauczy się zaspokajać zarówno swoje, jak i innych potrzeby. Będzie wrażliwe, ale i pewne siebie. Nauczy się samodzielności.

Do tego wszystkiego, co w dużym, myślę, uogólnieniu zostało napisane wcześniej, potrzeba empatycznej komunikacji. Co to znaczy? To nic innego, jak szacunek, wrażliwość na innych, aktywne słuchanie. Nie ukrywam, to dość trudna sztuka. Szczególnie w dobie krótkich i zdawkowych wiadomości przez komunikatory i media społecznościowe. Jednak traktowanie w rozmowie swojego dziecka jak równego sobie z pewnością zbliży nas do siebie. A rozmowy nie będą przypominać tylko zwykłych relacji z dnia. Należy pamiętać, by wyzbyć się oceniania, dać możliwość wypowiedzenia się, cierpliwie odpowiadać. To wiele ułatwi szczególnie rodzicom. Dzieci będą nam ufały, będą chciały z nami przeżywać swoje rozczarowania, problemy. A przede wszystkim możemy uniknąć wielu niepotrzebnych awantur czy przepychanek słownych.

Obok wszystkich wymienionych filarów zawsze w literaturze spotkamy słowo klucz: uważność. Niby nic odkrywczego, jednak bez uważności na to, co dzieje się wokół nas w danej chwili, w naszych myślach, u naszych dzieci, filary nie utrzymają naszego rodzicielstwa. Czerpmy z naszych doświadczeń, stawiajmy sobie cele, jednak życie rozgrywa się tu i teraz i na tym powinniśmy się szczególnie skupić. Tak byłoby najlepiej. Wiem, że każdy z nas zmaga się z wieloma krzywdzącymi łatkami, niepowodzeniami. Ponadto wyrośliśmy z czasów, gdzie o wychowaniu mówiło się w kontekście nauki pewnych zasad życiowych. Taki trening przed dorosłością. Jednak czasem brakowało w tym właśnie bliskości, przywiązania i empatii. Bądźmy uważni!