Ocenianie to przykra część pracy nauczyciela. Przynajmniej dla mnie. No bo jak zmieścić całość człowieka w jednej małej cyfrze w skali od 1 do 6. Bo tak naprawdę ocena nie dotyczy tylko wyłącznie treści, które miał przyswoić, ale całokształtu jego działań, jego starań. Oceną można uskrzydlić, ale można też te skrzydła przyciąć. Pewnie każdy ma takie doświadczenia ze swojej szkolnej przygody. Ja do tej pory pamiętam te oceny, które otrzymałem niesprawiedliwie. Do szkoły przestałem chodzić już prawie 20 lat temu, ale cały czas pamiętam okoliczności, w których zostałem, oczywiście w mojej ocenie, skrzywdzony – bez możliwości zrozumienia dlaczego i ewentualnej poprawy. Myślę, że to nie jest doświadczenie tylko moje, ale wielu osób.
Zła ocena, szczególnie ta niesprawiedliwa, ma moc większą, niż się większości osób zdaje. Potrafi spowodować nawet fizyczny ból brzucha, głowy. Wielką odpowiedzialnością jest ocenianie, a wydaje mi się, że często się o tym zapomina i bagatelizuje się znaczenie tych cyferek. Oczywiście podobnie jest z dobrymi ocenami, one potrafią uskrzydlać i dodawać sił i motywacji, ale chyba ich pozytywne oddziaływanie nie jest tak mocne jak jego przeciwieństwo.
Duży wpływ ma reakcja rodziców. Jakże częsta jest taka, w której rodzic pyta o ocenę, potem – jeśli ocena jest słaba – o to, co dostali inni i czemu ty tak nie mogłeś. Natomiast kiedy ocena jest dobra i uczeń mówi, że była najlepsza w klasie, to słyszy od rodziców, że uczy się dla siebie i na innych niech nie patrzy. Klasyk. Rodzice oczywiście chcą, żeby te oceny były najlepsze, ale są różne strategie rozumienia tego, co znaczy najlepsze. Bo można traktować to jako wartość bezwzględną, a więc wszystko, co poniżej czwórki, to dramat i dalej, uczniu, wskakuj na kółeczko i biegnij jak chomik w tym nierównym wyścigu.
Pół biedy, jeśli uczeń jest zdolny i nauka sprawia mu łatwość, a dobre oceny przychodzą naturalnie. Gorzej, jeśli dla ucznia czwórka jest często sufitem możliwości, a ambicja rodzica nie pozwala mu zaakceptować tej prawdy. I spada z tego kółka, pomimo korepetycji, dyscypliny, szlabanów, wyrzutów i rodzicielskich nerwów.
Rodzice bardzo często patrzą na swoje dzieci jako na szansę realizacji swoich niezrealizowanych planów i marzeń, jako kontynuatorów rodzinnych tradycji zawodowych. Bardzo często nie patrzą na predyspozycje i zainteresowania swoich dzieci. Bo przecież oni wiedzą lepiej. A kiedy przychodzi co do czego, dziecko się buntuje i relacje z rodzicami się psują, a czasami zrywają i ograniczają się do okazjonalnych spotkań. Rodzice cierpią i albo zrozumieją swój błąd, albo będą brnąć we wzbudzanie poczucia winy i wyrzutów sumienia. Niezrealizowane plany, bycie zakałą rodziny – to częsty los takich dzieci.
W zaprzyjaźnionej poradni psychologiczno-pedagogicznej na ścianie wisi plakat z wielkim napisem: „zdrowie psychiczne twojego dziecka jest ważniejsze niż jego oceny”. Kiedy pierwszy raz to przeczytałem, było to dla mnie bardzo odkrywcze i świeże. Bo przecież co ma nam dać szkoła – wykształcenie, ale czy tylko? Jestem przekonany, że w ostatnich latach (dziesięcioleciach) odeszliśmy od patrzenia na szkołę jako na miejsce, w którym oprócz formalnego wykształcenia zdobywamy również kompetencje społeczne, które nas kształtują jako ludzi. A więc szkoła już prawie nie wychowuje, ale nadal próbuje uczyć. Kluczem do zrozumienia nonsensu takiego podejścia jest ludzka psychika i naturalne blokady, które nie pozwalają efektywnie się uczyć, jeśli nie zachodzą pewne potrzebne do tego wydarzenia.
Mówią o tym chociażby duże badania Joachima Bauera, który jasno pokazuje, że bez nawiązywania zdrowych relacji między nauczycielem a uczniem nie ma możliwości skutecznego i efektywnego transferu wiedzy. Trzeba oczywiście powiedzieć, czym są zdrowe relacje. Trochę przewrotnie napiszę, czym na pewno nie są. Nie są zadawaniem, wymaganiem, sprawdzaniem i ocenianiem – bez czegoś, co jest spoiwem tego systemu – wzajemnego szacunku i zrozumienia. Uczeń, który boi się nauczyciela, nie ufa mu i po prostu nie lubi, będzie miał dużo mniejsze szanse na przyswojenie treści przedmiotu. Działa to oczywiście w obie strony. Jeśli nauczyciel nie lubi uczniów – też ich raczej niewiele nauczy.
Jest ogromny problem z budowaniem tych dobrych relacji, szczególnie teraz, w dobie pandemii. Ale wcześniej, w tych legendarnych już czasach przedkowidowych nie było lepiej. Dobre relacje są blokowane przez kulturę szkoły, czyli ogół relacji i interakcji, ale także oczekiwań i organizacji wewnętrznej systemu nauczania. Jeśli szkoła stawia na wynik, bez oglądania się na dobrostan uczniów i nauczycieli, ciężko będzie zbudować dobre relacje. Taki obraz szkoły jest częsty, szczególnie w przypadku szkół średnich, które ścigają się w rankingach, tracąc często to, co dla szkoły jest niezwykle ważne – jej głęboko humanistyczną misję kształcenia czy może lepiej – kształtowania młodego człowieka, a na to składa się nie tylko edukacja formalna, ale także kształtowanie postaw, światopoglądu czy w końcu prawidłowych relacji w społeczeństwie. Uczeń, który będzie świetny formalnie, ale bez tych pozostałych elementów, będzie miał dużo trudniej w późniejszym życiu. Będzie wchodził w relacje intuicyjnie, po omacku, co może generować porażki, a te przeniosą się na kolejne pokolenia.
Budowanie relacji jest niezwykle ważne. Nauczyciele, rodzice, uczniowie, dyrekcja i pozostali uczestnicy procesu wychowania powinni wiedzieć, że dobro ucznia najwyższym prawem. A jego dobrem nie są oceny, tradycje rodzinne czy sukces w olimpiadzie. Jego dobrem jest świadectwo jego człowieczeństwa, które w dorosłym życiu wystawi tym, którzy go ukształtowali.