Dysproporcja relacji między nauczycielem a uczniem jest w szkole bardzo widoczna, oczywiście na korzyść nauczyciela. I jest to całkowicie zrozumiałe, bo przecież, tak jak już wielokrotnie pisałem, szkoła wymusza relację autorytetu i to jest fundamentalnie dobre. Proces edukacyjny w szkole systemowej nie może nastąpić skutecznie bez narzuconego autorytetu.
Trzeba sobie jednak zadać pytanie, jak ten autorytet będzie narzucany, bo można to przecież robić w różny sposób. Wiadomo, że jakaś jego forma istnieje z natury. Autorytet pierwszego wrażenia, pierwszego spotkania, kiedy nauczyciel wchodzi do klasy i stoi, udziela i zabiera głos, ustala reguły i wchodzi naturalnie w rolę lidera. Ten autorytet naturalny jest nie do przeskoczenia. Ważne jest jednak, co z nim zrobimy później jako nauczyciele.
Możemy go utrzymywać ciągle na tym samym poziomie, nie dopuszczając do pogłębienia relacji i ich ocieplania. Stajemy się wtedy urzędnikami, funkcjonariuszami wysłanymi na odcinek oświaty, którzy są w pracy od do i nic ich nie interesuje. Również wiele razy o tym pisałem. Czy taki autorytet jest prawdziwy i czy rzeczywiście przyczynia się do wzrastania i dojrzewania uczniów? Śmiem twierdzić, że nie do końca. Oczywiście urzędnik może być miły, profesjonalny, uśmiechnięty w godzinach swojej pracy, ale raczej nic więcej od siebie nie da. I wydaje mi się, że jeśli pozostaje właśnie taki w czasie swojej zmiany, to może czegoś swoich uczniów wyuczyć, ale tylko technicznie, czysto „wiedzowo”, bez aplikacji tych umiejętności w praktyce.
To jest w zasadzie egzemplifikacja współczesnej szkoły. Ja swoją edukację w systemie szkolnym odbierałem w latach 1992–2004 i w zasadzie w większości ta nauka tak wyglądała. Lekcja miała swój rytm, porządek. Wymagania były jasno określone i sprawdzane. Ale w zasadzie na tym się kończyła relacja z nauczycielem i, mówiąc szczerze, niewiele zapamiętałem z tych treści, które mnie nie interesowały. Oczywiście byli też tacy nauczyciele, którzy zapalali, którzy zaczepiali na korytarzu, wchodzili w relacje szersze i głębsze niż tylko te z sali lekcyjnej i rzeczywiście tych pamiętam. I pamiętam również te treści, które oni przekazywali nie na bazie tego autorytetu wymuszonego, ale własnej pasji, którą próbowali nas zarazić.
Oczywiście niektórzy byli na to zaszczepieni. Ale znów truizm – każdy jest inny. I wydaje mi się, że to jest sedno sprawy, że nie da się stworzyć modelowego nauczyciela, który zadowoli gusta i potrzeby wszystkich uczniów. Bo każdy z nas jest inny! I każdy z nas ma inny poziom percepcji.
Jestem przekonany, że każda próba ujednolicenia postaw nauczycielskich jest skazana na porażkę już na starcie. Wiadomo, że mamy etos pracy i tak dalej, ale on naprawdę pozwala na bardzo szeroki wachlarz postaw i podejścia.
Wiadomo, że lubimy sobie życie ułatwiać i stereotypizacja ról do tego prowadzi. Bo łatwiej jest nam odnaleźć się w przestrzeni zorganizowanej. Indywidualne podejście do każdej nowo poznanej osoby jest trudne i mocno angażujące. Nie wszyscy mają na tyle siły i ochoty, żeby się z tym mierzyć, chociaż na pewno trzeba robić wszystko, żeby nad tą świadomością pracować i żeby bardziej otwierać ludzi na relacje, a nie na zadania do wykonania. Może się wtedy okazać, że zadania i tak są wykonane, a następuje coś o wiele ważniejszego – integracja. A to prowadzi do zmniejszenia lęków i uprzedzeń.
Chciałbym żyć w społeczeństwie, w którym na każdego będziemy patrzyli nie przez pryzmat uprzedzeń, stereotypów i założeń, ale po prostu jak na drugiego człowieka, który jest takim samym bytem – osobą – jak my.