Kolejny raz świętujemy odzyskanie niepodległości przez Polskę w wolnym kraju. Po raz kolejny w szkołach zorganizowane zostały akademie, młodzież i nauczyciele odświętnie się ubrali, zaśpiewano hymn. Piękne jest to, że w szkołach potrafimy się zorganizować tak, żeby uhonorować ważne wydarzenia i osoby z historii naszego kraju.

Dla mnie takie święta są wytchnieniem od codziennego szkolnego dyskursu, który oparty jest na mocnym konflikcie i narzekaniu na rzeczywistość. Są dowodem na to, że są rzeczy trwalsze niż obecny polityczno-edukacyjny klincz. Są również dowodem na to, że wbrew temu, co się na co dzień mówi, nie żyjemy w technokratycznej cyberrzeczywistości, w której wszystko jest w chmurze i online, ale piosenki patriotyczne, fragmenty Syzyfowych prac czy romantycznych wierszy potrafią wstrzymać oddech w piersiach młodego człowieka i zatrzymać go w zachwycie i refleksji. Jeszcze Polska nie zginęła, a może w ogóle – ludzkość – nie zginęła, kiedy takie rzeczy się zdarzają.

Fascynujące jest to, jak bardzo nasze dziedzictwo i kultura na nas wpływają, chociaż na co dzień rzadko o tym myślimy. Jesteśmy jednak produktem naszej cywilizacji, historii i kultury. Celowo użyłem tu technokratycznego słowa „ produkt”, bo ono w jakiś sposób uprzedmiotawia, a trochę – niestety – tak jest. Nie myślimy często o historii. Wielu z nas źle wspomina ten przedmiot w szkole – jako coś okropnego i słusznie minionego. Kojarzy nam się to z datami, formułkami, a zupełnie nie myślimy o niej jak o czymś, co nas ukształtowało. O historii przypominamy sobie mechanicznie właśnie w takich dniach jak dzień niepodległości.

Historia jednak jest głucha i nieczuła na tę naszą ignorancję. Płynie ona nurtem wartkim, ale dającym się okiełznać, jeśli zdecydujemy się na użycie odpowiednich narzędzi – pamięci, wdzięczności i refleksji, które są jak wiosła w łodzi. Można nimi kontrolować nurt, ale można je też wyrzucić. Nikt, kto wyrzuca wiosła za burtę, nie może być traktowany poważnie. Dlaczego więc tak często decydujemy się na rezygnację z refleksji i zacieranie pamięci o przeszłości?

Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale mam wrażenie, że jeśli częściej będziemy w szkole chwytać za wiosła historii w szkole, i to nie na klasówkach i sprawdzianach, ale w szkolnej codzienności, to szybciej wyjdziemy z tego błędnego koła marazmu i haniebnego często dyskursu o nauczycielskim nieróbstwie i szkolnej indolencji. A ten dyskurs trwa, unosi się na powierzchni.

Niepodległość zaczyna się w duszy i w sercu każdego z nas. A my możemy je rozbudzić w sercach i duszach naszych uczniów. Szkoła nie jest ani lewicowa, ani prawicowa. Szkoła ma służyć społeczeństwu, a więc również pielęgnować to, co dla niego ważne i to, na czym zostało zbudowane. Myślę, że zbyt mało o tym myślimy i za mało przykładamy do tego energii i zachodu. Może czas to zmienić?