Jako nauczyciele musimy być profesjonalni. Musimy wykonywać nasze obowiązki nie intuicyjnie, ale za pomocą wyuczonych, świadomie wykorzystywanych zasobów. Po to studiujemy, dokształcamy się i dbamy o swój warsztat. Jednak nie zawsze to działa, szczególnie w sferze relacji międzyludzkich, ich budowania, kształtowania, ale i naprawiania. Bo w tym również musimy być profesjonalni, a nie zawsze o tym pamiętamy, skupiając się na naszej intuicji – często dobrej i skutecznej, ale nadal tylko intuicji.
Ten rozdźwięk między często doskonałym przygotowaniem akademickim w zakresie nauczanego przedmiotu a intuicyjnym podejściem do kwestii miękkich, kwestii relacji międzyludzkich jest – moim zdaniem – w szkole aż nadto widoczny. Nauczyciele matematyki wiedzą, jak jedno zagadnienie wytłumaczyć na kilka sposobów, historycy są w stanie przedstawić różne konteksty tego samego wydarzenia i tak dalej. I bardzo często ci sami nauczyciele nie potrafią zbudować w klasie klimatu sprzyjającego nauce, sprzyjającego uczeniu się uczniów. Bo nie jest żadną tajemnicą w trzeciej dekadzie XXI wieku, że edukacja zależy od uczącego się w dużo większym stopniu niż od nauczyciela, ale ten drugi jest niezwykle potrzebny właśnie ze swoją wiedzą, którą ma za zadanie podać uczniowi, ale również z warunkami do nauki, które stworzy.
Cały czas, szczególnie w szkołach średnich, dominuje podawanie wiedzy w sposób akademicki – najbliższy nauczycielowi, bo przecież on sam się tak uczył, często zapominając, ile czasu spędził w bibliotece na lekturze, ile czasu spędził, ucząc się samemu, a potem – tak mi się wydaje – zakłada, że przeznaczając 45 minut lekcji na wykład, doprowadzi do tego, że uczniowie będą zgłębiać te treści. Zapomina o tym, że jego przedmiot jest jednym z wielu, które uczeń musi (a nie chce) zaliczyć na swojej edukacyjnej drodze. Wielu z nas ma ambicję przekopiowania swojej wiedzy do głów uczniów, pewnie bardzo często nieświadomie, ale chyba tak jest. Z drugiej jednak strony bardzo nieufnie podchodzimy do nowych metod nauczania, choćby nawet ich obudowa naukowa wskazywała, że są dużo skuteczniejsze. Nasza nauczycielska intuicja podpowiada nam, że my wiemy lepiej.
I tutaj jest chyba pies pogrzebany – w naszym bezbrzeżnym zaufaniu intuicji, w naszym przekonaniu, że wiemy lepiej i potrafimy odpowiedzieć na każde pytanie. Bardzo często powtarza się, że nauczyciele są najtrudniejszymi pacjentami, bo nie dość, że patrzą lekarzom na ręce, to do gabinetu przychodzą z gotowymi diagnozami, zupełnie niegotowi na przyjęcie innej perspektywy. Nie jest łatwo znaleźć rozwiązanie tej sytuacji, tym bardziej że nauczyciel jest wciskany w tę rolę codziennie, grając autorytet, często będąc nim w rzeczywistości. To bardzo uzależnia, bo władza uzależnia i ciężko jest potem pewnie wyjść z tej roli najważniejszego w grupie, a to też powinno być zasobem profesjonalnym i powinniśmy być tego świadomi, co chyba nie jest za częste.
Profesjonalne powinno być nie tylko przygotowanie akademickie, przedmiotowe, ale również psychopedagogiczne, w obrębie relacji z innymi i świadomości samego siebie, bo w przeciwnym przypadku żadna z reform się nie uda, zatrzyma się na górze lodowej „my wiemy lepiej”, której podwodna część to niedocenienie, niedofinansowanie, kompleksy, strach i dezorientacja. Dbajmy o swoje zasoby, bo to może nam tylko pomóc.