Po pierwszym semestrze roku szkolnego 2022/23 wiadomo tylko, że poziom frustracji wśród nauczycieli rośnie. Rośnie również poziom zdenerwowania tegorocznych maturzystów i ich rodziców, szczególnie w odniesieniu do egzaminu z języka polskiego. Irytujące jest to, że środowiska nauczycielskie, bliskie szkole, nie są w ogóle słuchane, a może słyszalne? Oczywiście można się zastanawiać, dlaczego tak jest, i pewnie każdy jakąś tam swoją odpowiedź ma. Jedni mówią, że nauczyciele są po prostu z innej bajki niż obecna władza, więc władzy się nie opłaca dawać im czegokolwiek, bo i tak nie odwdzięczą się głosem w najbliższych wyborach. Inni mówią, że jakakolwiek zmiana strukturalna (taka prawdziwa) w polskiej oświacie ruszy lawinę zmian, które będą poza kontrolą, a decydenci wolą trzymać system w garści.

Jak by nie patrzeć, tak nauczyciele są na przegranej pozycji. Ciekawe jest również inne zjawisko, w którym nauczyciele, kiedy dostaną się do gremiów decyzyjnych, szybko przechodzą na „ciemną stronę mocy” i nie lobbują za zmianą w finansowaniu edukacji, w zarobkach nauczycieli. Przecież duża część ostatnich ministrów edukacji miała coś wspólnego ze szkołą, a potem forsują narrację o cudownych „średnich” zarobkach nauczycieli, zapominają o przeludnionych klasach, o pracy ponad siły na kilku etatach i tak dalej. Myślę, że niektórzy uważają, że skoro szkoły pracują, a nauczyciele płacą rachunki i za głośno nie krzyczą, to wszystko jest w porządku.

Ile znam koleżanek, które pracują w szkole tylko dlatego, że ich mężowie zarabiają dużo lepiej, ilu kolegów, którzy dorabiają w innych branżach, żeby móc pracować w szkole. Bo to właśnie taką perspektywę należy przyjąć w dyskusji o zarobkach i pozycji zawodu nauczyciela. My w szkołach pracujemy nie dlatego, że musimy i że nic innego nie potrafimy, ale dlatego, że chcemy i to nasza pasja i powołanie. Wielka szkoda, że nie jesteśmy w stanie cieszyć się tą pracą, będąc wypoczętymi, ze świeżą głową i bez potęgującego się poczucia frustracji, którą często ciężko jest ukryć i być profesjonalnym.

Nie oszukujmy się, nie jesteśmy górnikami, którzy wyjdą na ulicę, ani nie jesteśmy policjantami, którzy potrafią wystarać się o podwyżki. Nasza praca polega na funkcjonowaniu w głębokiej wrażliwości, w sytuacjach codziennych deficytów emocjonalnych swoich własnych i wychowanków. To obciążające i raczej nie daje zbyt wielkiej przestrzeni do protestów. Zresztą ostatnie strajki to mocno pokazały. Środowisko się dość mocno podzieliło ze względu na brak zaufania, na brak wiary w zwycięstwo, ale również ze względu na poczucie wciągania w polityczny spór, od którego jednak duża część z nas chce być daleko.

Ktoś mógłby powiedzieć, że chcielibyśmy podwyżek bez zaangażowania się w ich zdobycie i ja oczywiście rozumiem taki argument, ale z drugiej strony chciałbym zauważyć specyfikę naszego zawodu. Poniekąd to my wychowujemy i uczymy wszystkie grupy i warstwy społeczne, to ze szkoły wynoszona jest wiedza i pierwsze doświadczenia w relacjach. Nie są one doskonałe i chyba nawet nie są bliskie doskonałości, chociaż każdy z nas robi, co może.

Chciałbym ten felieton zakończyć apelem o jedność, o słyszalny głos, ale wiem, że nie wyjdzie on poza naszą bańkę. Co więc zostaje? Moim zdaniem nadzieja na to, że system jest u kresu wytrzymałości, a narracja ministerstwa na tyle konfrontacyjna, że ta bańka pęknie. Róbmy swoje i rozmawiajmy o tym, co nas boli.