Jedno jest pewne, edukacja, szczególnie ta polska, ciągle się zmienia, reformuje, a w gruncie rzeczy pozostaje taka sama. Buksuje, rozrzuca wokół siebie błoto i coraz bardziej zagłębia się w bagno stagnacji.
Jakże dramatyczne jest to, że przy każdej reformie oświaty głównym tematem staje się pensum i zarobki nauczycieli. Dwa tematy zastępcze, które blokują każdą próbę podłożenia deski pod to szalenie kręcące się koło. To są oczywiście problemy niezwykle istotne. Wbrew temu, co mówią niektóre środowiska, nauczyciele są grupą przepracowaną. Pomimo tych mitycznych wakacji. Ciężar emocjonalny, psychiczny i fizyczny tego zawodu jest ogromny, a płace też nie są współmierne do poziomu zaangażowania, a przede wszystkim odpowiedzialności.
Nauczyciele jako grupa zawodowa byli pauperyzowani przez wiele lat, praktycznie przez cały PRL, kiedy to stojące pensje rekompensowano rozwiniętym systemem dodatków, o czym pisałem ostatnio. To niestety ma swoje odzwierciedlenie w solidarności środowiska i w postrzeganiu samych siebie.
Całe litry tuszu drukarskiego i bitów pamięci zmarnowano (chyba jednak tak!) na pisanie o tym, że nauczyciele dzielą się na pasjonatów i urzędników. Chciałoby się oczywiście, żeby wszyscy byli pasjonatami, ale problemem jest właśnie ta pauperyzacja zawodu. W pewnym momencie zawód nauczyciela stał się czarnym krańcem rynku pracy, w którym lądowali ci, którym nie wyszło gdzie indziej.
I nie ma się co oszukiwać, że tak nie było. Bariery wejścia do zawodu są niskie, wystarczą skończone studia i przygotowanie pedagogiczne. Nikt kandydata nie weryfikuje zbyt mocno, chociaż zaczyna się to powoli zmieniać. Więc dopóki będzie tak, że nauczycielem łatwo zostać i łatwo się utrzymać, niewiele robiąc, dopóty będzie tak, jak jest teraz.
Marzy mi się szkoła, która będzie związana bardzo mocno z lokalną wspólnotą. Szkoła na wskroś samorządowa i autonomiczna, w której nauczyciel będzie nie urzędnikiem, ale liderem, przewodnikiem, a przede wszystkim mistrzem. I ten nauczyciel powinien podlegać superwizji ze strony jakiegoś nauczycielskiego samorządu zawodowego, który nie będzie miał twarzy związku zawodowego, ale będzie czymś w rodzaju samorządu lekarskiego i prawniczego. Moim zdaniem to gwarantowałoby większą jakość w edukacji, ale na razie – niestety – nie widzę możliwości zorganizowania takiego tworu. To trochę tak, jakby człowieka głodnego i bez dachu nad głową zaprosić do filharmonii i oczekiwać, że będzie chłonął kulturę wyższą.
Edukacja potrzebuje mądrości i spokoju, bo mądrość i spokój to sprawy, które są najbardziej potrzebne głównemu podmiotowi edukacji, czyli uczniom. I to nie tylko mądrość naukowa i spokój badacza, ale przede wszystkim te bardziej przyziemne – mądrość życiowa i spokój reakcji. Ich się nie da nauczyć, one przenoszą się przez osmozę od nas, nauczycieli i rodziców. Jeśli dorosły jest wiecznie zdenerwowany, wypalony i ciskający gromy przy pierwszej lepszej okazji, to jaki się potem okaże ten młody człowiek.
Nie da się wychowywać teoretycznie. Nie da się nauczyć teoretycznie. Kluczem do poznania jest doświadczenie i wydaje mi się, że o tym często zapominamy, bo i nas przecież uczono, a w zasadzie nauczano w taki właśnie sposób.
Czy stać nas na to, żeby przeskoczyć samych siebie i zapewnić młodzieży nowe doświadczenia?
Zmiana jest konieczna, ale ona nie odbędzie się rozporządzeniem ministra. Nie odbędzie się nowelizacją Karty Nauczyciela. Ona musi zacząć się w nas.