W Kościele katolickim trwa Wielki Post. Jest to też tradycyjny czas na organizowanie rekolekcji, a więc ćwiczeń duchowych dla osób wierzących, które mają przygotować i odpowiednio nastawić na Wielkanoc. Rekolekcje to czas głębokiego namysłu nad Pismem Świętym, nad tym, co dla każdego wierzącego człowieka najbardziej istotne. Rekolekcje od początku lat dziewięćdziesiątych są też częścią rzeczywistości szkolnej, niestety z roku na rok stając się coraz większym problemem tak dla Kościoła, jak i dla szkoły. No bo z jednej strony mamy sytuację, w której nadal (pomijając duże miasta) znaczna większość dzieci i młodzieży uczęszcza na lekcje religii, ale w momencie, gdy zgodnie z rozporządzeniem daje się uczniom (tym deklarującym wiarę) trzy dni wolnego na rekolekcje, okazuje się, że na spotkania w kościele trafia tylko nieznaczny ich odsetek.
Świadczy to oczywiście o pewnej dwoistości postaw (żeby nie powiedzieć hipokryzji), bo z jednej strony wierzący (nie tylko katolicy) mają prawo do czasu wolnego na rekolekcje, a kiedy zostaje on przyznany, nie korzystają z proponowanych spotkań, ale traktują te dni jako dodatkowe ferie. To nieuczciwe. Od kilku już lat zauważalny jest jednak inny trend. Osoby uczęszczające na religię idą na rekolekcje (rzadziej spotkania organizowane są w szkołach), a po tym czasie wracają na lekcje. Unika się w ten sposób dodatkowych wolnych dni i nieco przymusza do uczestnictwa w praktykach religijnych (tych, którzy deklarują się jako wierzący). Jest to jednak spory problem logistyczny, bo ktoś musi te dzieci dostarczyć do kościoła i zapewnić im tam opiekę, a zgodnie z prawem nie może tego robić szkoła. Oczywiście praktyka jest zupełnie inna. Nauczyciele krążą po kościelnych nawach, próbując utrzymać spokój, a rekolekcjonista czasami stara się, jak może, i staje na rzęsach, żeby uzyskać posłuch. Myślę, że można stwierdzić, że nie tak to wszystko powinno wyglądać i że o ile w latach dziewięćdziesiątych takie rekolekcje miały sens, to teraz jest to bardzo duży problem i ciężar.
Ja osobiście nie zgadzam się z tezą, że wiara jest kwestią tak intymną, że trzeba ją manifestować tylko w murach kościoła i czterech ścianach własnego domu. Nie uważam też, że symbole chrześcijańskie powinny zniknąć z przestrzeni publicznej, gdyż są ważnym elementem naszej tożsamości i kultury, a akty prawne dotyczące szkolnictwa bardzo często odnoszą się wprost do chrześcijaństwa. Z drugiej strony rozumiem tych, którzy chrześcijanami nie są i jako mniejszość mogą czuć się w pewnych okolicznościach osaczani przez religię. Sytuacja, w której cała szkoła idzie do kościoła na rekolekcje, a część uczniów zostaje w świetlicy, nie jest idealna, ale może być rozegrana dobrze lub źle, jak każda sytuacja zresztą.
Bo o wszystkim i tak na końcu decydują ludzie, którzy tworzą rzeczywistość szkolną i rzeczywistość kościelną, a także ci, którzy są poza Kościołem i nie praktykują. Głęboko wierzę, że można wypracować taki system, żeby dać możliwość dobrego i głębokiego przygotowania się do największych świąt chrześcijaństwa – Wielkanocy, uszanować tych, którzy nie wierzą, a więc nie narzucać im praktyk i nie być hipokrytą, który deklaruje wiarę, a w czasie wolnego na rekolekcje robi sobie ferie, a jednocześnie tak zorganizować zajęcia w szkole, żeby wszyscy byli pogodzeni. Wbrew pozorom nie jest to trudne, ale wymaga dobrej woli każdej ze stron.
Religia jest bardzo ważna w życiu wielu ludzi, a wolność wyznania i praktyk jest prawem człowieka. Bardzo ważne jest, żeby nie spłycać tego do biegania po kościele, wpisywania uwag i kombinowania, co zrobić, żeby nie zrobić zbyt wiele, ale uzyskać trzy wolne dni dodatkowo, albo z drugiej strony do narzekania na wszechobecny klerykalizm i przywileje Kościoła. Nie wystawia to dobrego świadectwa żadnej ze stron.