System edukacyjny służy głównie temu, żeby przygotować młodego człowieka do dorosłego życia. System ma ich wyposażyć w niezbędną wiedzę, kompetencje, umiejętności oraz dać mu narzędzia do samodzielnego ich rozwoju po wyjściu z systemu sformalizowanej edukacji. A jeszcze jakby wsparł rodzinę w transferze wartości, norm etycznych, czyli ogólnie rzecz biorąc, w wychowaniu, to w ogóle byłoby idealnie.

Świat idealny, tak jak ludzie idealni, nie istnieje. A skoro nie istnieją ludzie idealni, to nie mogą stworzyć idealnego systemu, a nawet zbliżonego do ideału. W ogóle cały koncept próby stworzenia systemu zawierającego w sobie skuteczne metody załatwienia wszystkich problemów i słusznych reakcji w każdej sytuacji jest skażony fundamentalnym, można by rzec, pierworodnym błędem. Nie ma niczego złego w doskonaleniu się, w dążeniu do poprawy tego, co złe, ale uświadomienie sobie, że nigdy nie osiągniemy tego ideału, powinno być dla nas podstawowym założeniem w edukacyjnym trudzie. Wtedy celem nie będzie doskonałość, ale proces wzrostu i poprawy, który może zakończyć się w różnych miejscach, i żadne miejsce nie będzie ani obiektywnie dobre, ani złe. Będzie ono wypadkową włożonego trudu (to może najmniej), wpływu otoczenia (tak ludzi, jak i otoczenia instytucyjnego) i przypadku (chociaż podobno przypadki nie istnieją). Może ono być oceniane subiektywnie przez samego zainteresowanego i jego otoczenie.

Fascynujące jest to, że te oceny mogą być bardzo skrajne. To, co dla jednego człowieka jest szczytem sukcesu, dla innego będzie tylko punktem startu. Pamiętam jednego z moich wychowanków, dyskalkulika i dyslektyka, ale pracującego nad swoimi słabościami. Nikt mu nie wróżył zdanej matury, ale on się zawziął i udowodnił wszystkim, że stać go na trzydzieści kilka procent. Nie zapomnę jego szczerej radości, kiedy mnie wyściskał i powiedział, że babcia mu nigdy nie uwierzy, że tę matematykę zdał. Miał więc dwojakie sygnały z najbliższego otoczenia. Szkoła (wychowawca, matematyk) wierzyli, że może sobie poradzić, i zrobili wszystko, żeby wzmacniać tego młodego człowieka w decyzji o przystąpieniu do matury. Z drugiej jednak strony rodzina (babcia) ciągnęła w dół, nie dowierzając, że wynik 30% jest w zasięgu. Tym razem udało się wygrać motywacyjno-demotywacyjną batalię o przyszłość młodego człowieka. Brzmi to patetycznie i dęto, ale ten konkretny młody człowiek niezwykle rozwinął skrzydła, angażując się w samorząd studencki, rozwijając się na wielu płaszczyznach i działając na rzecz innych.

Ilu jednak jest takich, których udało się skutecznie zdemotywować. Takie przypadki też w swojej wychowawczej pracy miałem. Przypadki uczniów, którzy odchodzili z „prestiżowego” liceum na kilka tygodni przed maturą, bo polonista powiedział, że nie rokuje sukcesu maturalnego i że jeśli nie zmieni szkoły, to postawi mu niedostateczny na koniec. W przeważającej większości przypadków zdawali maturę w pierwszym terminie w szkołach dla dorosłych. W takiej sytuacji największą klęską jest nie zmiana szkoły, ale komunikat, który jest wysyłany – „nie nadajesz się”, „nie pasujesz do nas”, „przynosisz nam wstyd”. Te łatki zostają w człowieku na długo.

System powinien zapomnieć o mrzonkach o doskonałości. Powinien natomiast się uelastycznić i zindywidualizować, na tyle, na ile się da w przeludnionych klasach uczonych przez przepracowanych nauczycieli. Wierzę jednak, że gra jest warta świeczki i nie można się poddawać.