Wiele dzisiaj mówi się o tym, czego szkoła potrzebuje, jakie zmiany są jej potrzebne, a w Internecie mnożą się cudowne recepty na świetną edukację. Czas wydaje się na to odpowiedni, bo przecież stoimy u progu zmian politycznych, a więc również zmian w edukacji. Taki czas zazwyczaj rozpala emocje i grupy, które do tej pory były w opozycji, czekają, żeby w końcu zrealizować swoje pomysły, które zdążyły przez te kilka lat wykiełkować. Oczywiście nie ma w tym nic dziwnego i ostatnie dekady są na to przykładem. Przeżyliśmy przecież przez te ponad trzy dekady wolnej Polski kilka reform edukacji, egzaminów zewnętrznych, ustroju szkolnego, ale przede wszystkim nastąpiła przemiana pokoleń.

Odnoszę często wrażenie, być może mylne, że to pokolenie, które obecnie jest w szkołach wszystkich typów i poziomów, jest dużo mniej zainteresowane przestrzenią polityki niż nasze pokolenia ludzi urodzonych w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i może początkach ostatniej dekady ubiegłego wieku. Z drugiej jednak strony czuję, że jest to pokolenie dużo bardziej nastawione na osiągnięcie osobistego, nieujętego (jeszcze?) w żadnym dużym kontekście socjopolitycznym sukcesu, życiowego powodzenia. Zauważam pewne zniechęcenie życiem publicznym, polityką jako taką. Oczywiście mogła się do tego przyczynić jako taka stabilizacja ekonomiczna i jednak polityczna ostatnich lat, bo tak naprawdę jedynym momentem, który wyprowadził młodych ludzi (zwłaszcza młode kobiety) na ulice, był protest przeciwko zmianom w prawie antyaborcyjnym. Mam wrażenie, że poza tym wszystkie inne skandale i afery polityczne raczej najmłodszego pokolenia nie dotykały, ale nie ośmieliłbym się twierdzić, że nie wywarły na niego żadnego wpływu. Widać to choćby po wynikach ostatnich wyborów, które jedni interpretują jako brak zaufania młodych do dotychczasowego establishmentu, a drudzy jako wyraz niedojrzałości i bycia ofiarami politycznej korupcji i manipulacji. Myślę, że żadna ze stron tego sporu nie ma racji.

Mam wrażenie, że dzisiejsza młodzież jest dużo bardziej dojrzała, niż się wielu wydaje, i te spory polityczne, podziały na lewicę i prawicę są dla niej przeżytkiem, anachronizmem i przemijającą spuścizną dwudziestego wieku, z jego podziałami, wojnami i rozhukanym imperializmem. Dziś ważne jest dla młodego człowieka to, co jest blisko. Zależy mu na kochającej rodzinie, na poczuciu uznania nie zasług i dokonań, ale osoby jako takiej. Zależy mu na akceptacji bez warunków, bez stawiania wymagań i wymuszania kreacji na kogoś, kim inni chcieliby, żeby był. To jest zresztą główna przyczyna niezrozumienia między pokoleniami, naszym – rodziców i wychowawców – a ich. Traktujemy ich często jak nieopierzonych młokosów, którymi sami byliśmy, a oni mając dostęp do wiedzy całego świata w kieszeni (tej dobrej i złej), potrafią zupełnie inaczej interpretować rzeczywistość, kontestując ją poprzez ignorowanie tego, co odległe, a afirmowaniu tego, co bliskie, przyjemne albo fascynujące z ich perspektywy, autonomicznej i niepodległej.

Są to oczywiście przypuszczenia i intuicje. Z całą pewnością nie chcę, żeby były odbierane jako aksjomaty socjologiczne, bo nimi po prostu nie są. Taki obraz młodzieży rysuje mi się po pracy z nimi, po rozmowach i obserwacjach. To pokolenie, na którym stanie nasz świat za kilka lat, ma na pewno bijące serca dla słabszych i skrzywdzonych, ma sumienia wyskalowane na poczucie krzywdy mniejszości i nie dają sobie wciskać teorii, tylko dlatego że zawsze tak było i taka jest tradycja. Jeśli chcemy żyć z nimi w zgodzie i przyjaźni, musimy zaakceptować ich odmienność i przyjąć do wiadomości, że nasze recepty nie muszą być wcale aktualne, choć to często trudne do zaakceptowania.