Przed nami znowu okres wystawiania ocen z przedmiotów, z zachowania. Czas, który kojarzy mi się z bardzo intensywnymi emocjami, głównie nieprzyjemnymi. Gdzieś od połowy maja rozpoczynają się pielgrzymki uczniów, którzy bardzo chcieliby mieć wyższą ocenę, ale do tej pory nie udawało im się tego osiągnąć. Rozumiem ich, bo przecież każdy chciałby mieć jak najwyższe oceny, poczucie sukcesu i docenienia. Z drugiej strony mamy goniących w piętkę nauczycieli, którzy na przełomie maja i czerwca naprawdę czują już trudy kończącego się roku szkolnego. Taki dysonans usposobienia musi prowadzić i prowadzi bardzo często do nieporozumień i konfliktów.

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że taka rozbieżność postaw jest generowana przez system i przez to, że cele oceniania są jednak, pomimo dość jasnego sformułowania w prawie oświatowym, siłą jakiegoś dziwnego, szkolnego uzusu, bardzo zbliżone do kar i nagród, a nie informacji zwrotnej o postępach. Oceny są dodatkowo narzędziem do segregacji grupy. Mówimy przecież o uczniach dwójkowych, trójkowych, prymusach i leserach. Podział następuje po osi ocen i w pewnym momencie, choćby nawet ten dwójkowy uczeń napisał test na szóstkę, to bardzo często nauczyciel uzna to za podejrzane.

Uczniowie są wpychani w te grupy klasyfikacyjne i w pewnym momencie sami wierzą, że powyżej pewnego poziomu nie podskoczą. To powoduje, że system staje się narzędziem opresji i podziałów zamiast edukacji i wychowania. Oczywiście jest to duże uogólnienie i mnóstwo jest szkół i nauczycieli, którzy działają zgodnie z celami oceniania i należy je pokazywać jako przykłady normalności i nadziei, że jednak można.

Przełom maja i czerwca może być czasem nerwów i przeciągania liny między nauczycielami a uczniami, ale może też być czasem, w którym spojrzymy na minione miesiące z wdzięcznością i nauczymy tego młodzież, która przecież traktuje oceny jak pieniądze, jak walutę i nie mają one dla nich wymiaru informacyjnego i motywującego, ale wyłącznie oceniający, i to w tym negatywnym znaczeniu.

Nie da się przejść do modelu bez ocen cyfrowych od razu. Spowodowałoby to w większości przypadków pewien chaos i niezrozumienie, chyba najbardziej uczniów i ich rodziców, którzy nie muszą przecież śledzić rozwoju pedagogiki, neuropsychologii i innych obszarów zajmujących się edukacją. Są oni przecież wychowani i wychowywani w tym systemie. Bardzo podobają mi się pomysły klas czy roczników pilotażowych, z których nowy system rozszerza się w sposób naturalny na całą szkołę.

Ale taka zmiana nie nastąpi również bez udziału nauczycieli. W szkole, w której tylko dyrektor jest zwolennikiem zmiany w ocenianiu, to się nie uda. Nastąpi silne tarcie w relacjach między nim a kadrą. Dlatego niezwykle ważne jest uświadamianie realnego sensu oceniania, szkolenie nauczycieli i praca metodą „kropla drąży skałę”. Wierzę, że ten mały strumyk przerodzi się w końcu w rwącą rzekę zmian, która napędzi młyny edukacji i da im nową siłę.