Szkoła czasami próbuje dostosować się do tego, co „kręci” uczniów. Czasami próbuje się upudrować, być fajna i otwarta na nowe trendy. A te kreują się dziś głównie w mediach społecznościowych i są szybsze niż częstotliwość spotkań zespołów w szkole. Współczesne trendy mają to do siebie, że są jak komety. Pojawiają się nagle i tak samo znikają. Nie ma nic bardziej „krindżowego” niż przebrzmiałe trendy. I szkoła jest często symboliczną stolicą żenady i dowodem na to, jak bardzo rozjeżdża się świat młodych i starych.

Świat młodych jest żywy, dynamiczny, zmienia się jak w kalejdoskopie i co do zasady nie dopuszcza do siebie dorosłych, którzy bardzo często chcieliby być cool i młodzieżowi. Działa to jednak tak jak słynna zasada nieoznaczoności Heisenberga, według której – w dużym uproszczeniu – obserwowany układ zmienia się pod wpływem obserwatora w sposób nieuświadomiony. Obecność obserwatora wpływa na obiekt obserwowany bez bezpośredniej interakcji. Młodzież często ogląda się na dorosłych, ale niekoniecznie po to, żeby uzyskać akceptację i poklask, ale żeby upewnić się, że nikt nie patrzy. Dopiero wtedy młodzieńcza wyobraźnia zaczyna kwitnąć – oczywiście ze wszystkimi konsekwencjami, dobrymi lub nie. Natomiast działa to też w drugą stronę – dorośli bardzo mocno chcą podejrzeć świat młodych i zazwyczaj kończy się to poczuciem żenady i ironicznymi komentarzami u dzieci.

Czy oznacza to, że te światy są dla siebie zupełnie zamknięte? Oczywiście nie, ale istnieją w nich takie przestrzenie, które są wyłączone z otwartości. Tak samo jak każdy z nas ma takie przestrzenie, które chroni dla siebie i swoich najbliższych, tak samo dzieje się to w przypadku grup społecznych, nawet tych najbardziej płynnych i opartych tylko na wspólnocie wieku. Zaskakują mnie czasem pytania i zdziwienie dorosłych tym, co dzieje się w świecie młodych, i tym, że wydaje się to głupie, infantylne i naiwne albo po prostu żenujące. Nie dziwmy się, dla nich nasze tajemnice i intrygi są takie same – naiwne, głupie i niezrozumiałe. Bo świat młodych jest prosty, ma łatwe odpowiedzi na trudne pytania, jest pełen emocji, które są na wierzchu. Jest też dużo bardziej szczery i brutalny, czuły na fałsz i niedopasowanie. Jest uosobieniem buntu przeciwko rodzicom i szkole, a przecież nie minie kilka, kilkanaście lat, a oni znajdą się po drugiej stronie barykady – nabędą tego, co nazywamy życiowym doświadczeniem, a więc przeciągnięcia pod kilem dorosłości, odpowiedzialności, samowystarczalności. Bardzo szybko zapomina się o beztrosce (o przyszłość, nie o teraźniejszość) lat młodzieńczych i płynie się mniej lub bardziej z nurtem dorosłości.

Wydaje mi się, że to pragnienie kroczenia ręka w rękę z młodzieżą, nawet jeśli tylko w pierwszy dzień wiosny albo w dzień bez plecaka, jest pragnieniem poczucia jeszcze raz tego, co czuliśmy kilkanaście lat temu – to już jednak nie wróci, ten pociąg odjechał. Ale cóż – kiedyś to było, nie to co teraz – powiedzmy ironicznie. Dzisiaj jest przyszłe kiedyś, a czasy zawsze były lepsze jak byliśmy młodzi.

Kiedyś dzień wagarowicza był normalnym dniem szkoły. Kiedyś w dzień wagarowicza uczniowie szli na wagary, a szkoła się na to irytowała (trochę na niby, ale jednak) i świat był łatwiejszy. Dziś próbuje się ten dzień zaplanować tak, aby szkołę uatrakcyjnić i odciągnąć młodzież od wagarów. Brzmi to jak typowe marudzenie boomera, ale czy rzeczywistość taka nie jest? Czy przez skracanie dystansu nie narażamy się na śmieszność, nie osiągnąwszy zakładanych celów?

Warto relacje opierać na prawdzie i autentyczności. Każde udawanie zostanie natychmiast odkryte. Jeśli będziemy szanować młodzież, tak naprawdę szanować, traktować podmiotowo, to nie będziemy musieli niczego robić na siłę. To się nigdy nie sprawdza.