Został niecały miesiąc do zakończenia roku szkolnego. Chyba najdziwniejszego i najbardziej niezwykłego w powojennej historii Polski. W szkole byliśmy do połowy października i teraz wracamy, na kilka ostatnich tygodni. Jesteśmy pełni doświadczeń, często kiepskich, bo wymuszonych i niechcianych, które dały nam obraz relacji z bliższymi i dalszymi, ale również pozwoliły spojrzeć głębiej w siebie. Pozwoliły nam porozmawiać ze sobą.

Czy sam siebie lubię? Czy lubię spędzać czas w swoim towarzystwie? Czy samotność mnie wzmacnia, czy może gubię się i nie wiem, co ze sobą zrobić? Myślę, że jest to zestaw pytań, które po pandemii musi sobie zadać każdy nauczyciel, bo okazuje się, że po powrocie szkoła wygląda inaczej niż przed, mimo że nic się w niej – fizycznie – nie zmieniło. Ludzie wrócili zmęczeni, zmizerniali, z dużym kryzysem motywacji i chęci do pracy. Jasne, że ogromny wpływ na to ma czas powrotu, kiedy w normalnych warunkach był to czas wycieczek szkolnych, pewnych podsumowań, gonienia za ocenami, żeby doszlifować świadectwo.

Z tej normalności zostało niewiele. Niektóre szkoły odpuściły nawet tę pogoń za ocenami na rzecz wzmacniania relacji w szkole. To bardzo ważne, ale z drugiej strony – paradoksalnie – te sprawdziany, klasówki, dopytki, projekty i prezentacje były często solą pracy nauczyciela w ostatnich tygodniach przed klasyfikacją. I teraz, nie dość, że wracamy zmęczeni zdalnym nauczaniem, to jeszcze musimy na nowo wymyślać swój warsztat.

Oczywiście można powiedzieć, że to jest wymyślanie problemów, doszukiwanie się czegoś, czego nie ma albo istnieje w nieznacznym ułamku szkół. Zastanówmy się jednak uczciwie, porównując swoje zajęcia teraz do tych sprzed pandemii. Czy ta odpowiedź będzie na pewno przecząca? Czy rzeczywiście nasza praca nie zmieniła się i nie powoduje rozchwiania? W moim przypadku na pewno tak jest. Trzeba siebie wymyślać na nowo i to jest w sumie piękne w zawodzie nauczyciela, że każdy dzień może być inny. Nawet jak omawiasz ten sam temat w czterech klasach, to można to zrobić na cztery różne sposoby. Nauczyciel ma w sobie coś z artysty. Bez dwóch zdań.

Powrót na ostatniej prostej męczy nas i męczy uczniów, chociaż oni są bardziej elastyczni i szybciej się dostosują. Jest to kolejne w ostatnich miesiącach nowe doświadczenie, które pozostawi w nas ogrom refleksji, z którymi będziemy musieli się mierzyć na wakacjach. Czy nastąpią objawy zespołu odstawiennego? Czy będziemy z niecierpliwością czekać na wrzesień? Z całą pewnością odpoczynek się nam należy. Myślę, że byliśmy jedną z niewielu grup społecznych, która etap pracy zdalnej przepracowała tak intensywnie. Często po kilka godzin non stop na spotkaniach online (czytaj lekcjach), a do tego raporty, sprawozdania, ocenianie i sprawy wychowawcze, które – pomimo oddalenia – były bardzo trudne i często wiązały się ze zdrowiem psychicznym wychowanków.

Czy dobrze przeszliśmy przez pandemię? Myślę, że każdy z nas ma swoją prywatną odpowiedź na to pytanie, ale jeśli miałbym szacować statystycznie, to powiedziałbym pewnie, że nam się udało przetrwać. Udało nam się stworzyć namiastkę szkoły w wirtualnej przestrzeni. Jej skuteczność jest dyskusyjna, ale na pewno ważne jest trwanie i ciągłość. To, że każdy miał szansę skorzystać z możliwości rozwoju, jest z pewnością naszym sukcesem. A czy skorzystał? To już znów indywidualna sprawa.

Mam głęboką nadzieję, że od września wrócimy do „normalnej” szkoły. Normalnej, czyli jakiej? To chyba dobry czas na przemyślenie i redefiniowanie swojej roli, metod i warsztatu. Mamy na to czas.