Czy nauczyciel, nawet jak jest w domu, to nadal jest w pracy? Ostatni tekst o nauczycielskim work-life balance wywołał pewne poruszenie, że przecież nie jest to jedyny zawód, w którym te relacje są zaburzone. Ja stoję nadal na stanowisku, że w szkole, w zawodzie nauczyciela jest to wyjątkowo widoczne, i rzeczywiście, kiedy nauczyciele zabierają głos w dyskusji publicznej, to bardzo często pojawia się argument konieczności pracy w domu przy sprawdzaniu prac klasowych, przygotowywania się do lekcji i tak dalej.
Jeśli chodzi o tego typu podejście do zawodu, to bardzo ciężko znaleźć inny, w którym etos jest budowany na ciągłym poświęceniu dla pracy. I żeby nie było, jeśli wynika to z wolnej woli i nie jest wymuszone, to naprawdę godne pochwały, ale w żadnym wypadku nie może to być sankcjonowana prawem norma. Wierzę, że praca w szkole może mieścić się w ustawowych ramach czterdziestogodzinnego tygodnia pracy, osiemnastogodzinnego pensum, a to, że to wygląda inaczej, wynika po pierwsze z uzusu, z tego, że zawsze tak było, a po drugie z systemowej, złej organizacji edukacji w Polsce.
Jeśli chodzi o tę pierwszą przyczynę, to mówi się, że ciężko jest znaleźć siłę potężniejszą niż przyzwyczajenie. Jeśli robimy coś od lat w ten sam sposób i jeszcze jest to sposób „uświęcony” doświadczeniem pokoleń, które były przed nami, to rzeczywiście próby zrobienia tego czegoś inaczej są odbierane w środowisku jako herezja, jako chęć zniszczenie czegoś, co przecież funkcjonuje. Myślę, że jesteśmy w samym środku takiej edukacyjnej „reformacji”, kiedy to stare jest zastępowane przez nowe, ale nie odbywa się to w sposób naturalny i łagodny. Trudności są zwielokrotniane przez wielowektorowość interesów i potrzeb różnych grup zaangażowanych w edukację. Nierzadko w jednej szkole ściera się kilka wizji zmian (bądź ich braku) i ciężko jest wówczas skutecznie pracować, bo para idzie w gwizdek.
Podręczniki zarządzania mówią, że aby przeprowadzić skuteczną zmianę w organizacji, potrzeba lidera tej zmiany, który pociągnie za sobą przynajmniej 15 procent składu osobowego tej organizacji. W polskiej szkole reformy oddolne są trudne albo ze względu na brak liderów, a więc dyrektorów, którzy byliby nastawieni pozytywnie do zmian, albo nauczycieli, którzy chcieliby za liderem (jeśli się znajdzie) podążać. Oczywiście to krzywdzące uogólnienie, bo jest wiele szkół, tak państwowych, jak prywatnych, w których zmiana się odbywa i są to bardzo często szkoły osiągające sukcesy, często niemierzalne wynikami egzaminów, ale samopoczuciem uczniów, rodziców, nauczycieli i innych pracowników szkoły. Takie sukcesy trudno sprzedać marketingowo. Nie da się ich zebrać w ramy punktów i ogłosić rankingu szkół na ich podstawie.
To jest zresztą kolejny hamulec edukacyjnej reformacji – rankingi i chęć równania do góry w wynikach egzaminów, w olimpiadach. Oczywiście nie ma niczego złego w osiąganiu wysokich wyników i sukcesów, ale niedobrze jest, kiedy próbuje się wrzucać wszystkich do jednego worka i pokazywać te „najlepsze” licea jako punkt odniesienia dla reszty, jeśli wiadomo, że już na etapie rekrutacji tworzy się między nimi bariera niezwykle trudna do przeskoczenia. W tych topowych rankingowych liceach są osoby nastawione na sukces, dążące do wysokich wyników, który jest dla nich (a często dla ich rodziców) priorytetem, któremu są w stanie podporządkować swoje życie. Ale to nie powinien być punkt odniesienia dla wszystkich. Ludzie są różni i różne stawiają przed sobą cele. Nie każdy chce mieć same szóstki i być olimpijczykiem.
Wydaje mi się, że są to sprawy oczywiste, ale warto je przypominać, bo to właśnie one stoją na przeszkodzie zmiany naszej mentalności naznaczonej dziesiątkami lat poświęceń dla idei, pracy ponad siły dla sprawy. I tak jak jeszcze przed laty doceniano i szanowano to poświęcenie, tak teraz, w obliczu rosnącej profesjonalizacji całej branży edukacyjnej, nauczyciele są coraz częściej obiektem niezasłużonych kpin ze strony tych, którzy wypominają im (nam) osiemnastogodzinny tydzień pracy, a z drugiej ze strony tych, którzy uważają, że za te pieniądze, które zarabia się w szkole, nikt poważny nie powinien pracować.
Jesteśmy między młotem a kowadłem i żadne oddolne rozwiązanie nie załatwi tego problemu. W dalszym ciągu będziemy pracować za stawki dużo niższe, niż w rzeczywistości warta jest nasza praca. Nadal nasze sprawy pozazawodowe będą spychane na dalszy plan i będziemy utyskiwać, że jest nam tak źle. Tak jest i to się w najbliższym czasie nie zmieni, bo nie ma takiej woli politycznej, a nie będzie jej bez silnego nacisku na decydentów. Wydaje się jednak, że nasze możliwości lobbingowe są mocno ograniczone, bo kłócimy się między sobą. Koło się zamyka.
Wierzę jednak, że nawet jeśli nie zjednoczymy się, nie będzie woli politycznej, to do tej potrzebnej zmiany i tak dojdzie, bo gmach się w końcu zawali i na gruzach trzeba będzie tworzyć coś nowego – oby lepszego.