Przełom marca i kwietnia w szkołach, szczególnie ponadpodstawowych, to okres z jednej strony oczekiwania na przerwę świąteczną, na wiosnę, na cieplejsze i dłuższe dni, a z drugiej – dla maturzystów – to czas dopinania swojej edukacji, czas ostatnich szlifów, stawiania ostatnich kropek. Bądź co bądź, to również czas podsumowań i rozliczeń ze szkołą, z systemem, ale może przede wszystkim z samym sobą. Dla dziewiętnasto- czy dwudziestolatka kończącego szkołę ten etap to w zasadzie całe jego świadome życie. Młody człowiek, kończąc edukację, staje na krawędzi nieznanego, dorosłego świata, z którym niejednokrotnie przyjdzie mu się zderzyć, nie zrozumieć i pokłócić.
Krawędź dorosłości to bardzo często nie przenośnia, ale rzeczywistość wielu, którzy do tej dorosłości się nie przygotowali, odkładali to na później, często nie z własnej woli, ale z troski rodziców czy szkoły, która za mocno wzięła do siebie swoją funkcję wychowawczą i ograniczała kreatywność, samodzielność i zaradność swoich uczniów, wbijając ich w sztywne ramy ocen zachowania, punktów, uwag, rodzicielskich interwencji, nawet w ostatnich klasach, i nadal niezwykle częste stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, które upośledza funkcje społeczne w dorosłości.
Taki obraz szkoły – negatywny – rysuje nam się przy powierzchownym spojrzeniu na system jako taki, ale przecież system to tylko pewna rama, a nie wszyscy się w niej mieszczą. Jestem przekonany, że trzeba oddać szacunek i uznanie tym, którzy poza tę ramę wychodzą i wypuszczają z systemu jednostki (szkoda, że tylko jednostki), które nie dają się upupić szkolnym mamieniom, ale dojrzale patrzą na swoje życie. Ktoś ich tego nauczył – albo mądrzy rodzice, albo mądrzy wychowawcy.
Czy da się stworzyć system na tyle sprawny, żeby przekuł tę jednostkową sprawczość w zasadę? Pewnie się da, ale trzeba sobie zadać inne pytanie. Czy komuś na tym zależy, skoro większość z nas jest w mniejszym lub większym stopniu produktami tego systemu, a ludzi patrzących szerzej, głębiej postrzegamy często jako zagrożenie dla naszego świętego spokoju?
Myślę, że pomimo tak fatalnej diagnozy warto jednak podejmować próby walki o podmiotowość, o godność i uznanie niepodległości jednostki w polskiej szkole. Bez szacunku, czy nawet czegoś więcej, pewnego wyniesienia na piedestał podmiotowości każdego uczestnika procesu edukacji, każdego trybiku tego systemu nie nastąpi rozwój, nie staniemy się lepsi.
Warto o to zawalczyć.