No i doczekaliśmy się. Koniec roku szkolnego 2020/21. Koniec roku innego od wszystkich pozostałych. Roku, w którym w murach szkoły spędziliśmy tylko pierwszych sześć tygodni i kilka ostatnich. Pozostały czas to edukacja zdalna – przed domowymi komputerami nauczycieli i uczniów. Napisano o tym pewnie już całe tomy. Znamy plusy i minusy, wiemy, co było dobre, a co złe. Sprawdzamy, jak to wszystko wpłynęło na psychikę tak młodzieży, jak i nauczycieli.
To był naprawdę bardzo trudny rok szkolny. Uważam, że kompletnie niemiarodajny, jeśli chodzi o wymiar dydaktyczny. Jestem przekonany, że pomimo ogromnych starań, wprowadzania nowych metod, aktywizacji i stawania na rzęsach nie udało się dzieciom i młodzieży przekazać wiedzy w takim stopniu, jak w „normalnych” latach szkolnych. Możemy się oczywiście łudzić, że sprawdziany online były skuteczne i pisane samodzielnie, ale w większości przypadków to tylko złudzenia i chyba nikt tego za mocno nie ukrywa. Zjawisko współpracy uczniów podczas testów online zostało nawet pochwalone jako przykład współpracy i solidarności. To oczywiście ważne kwestie.
Czy nie jesteśmy trochę hipokrytami, którzy chcą mieć po kilka ocen i święty spokój, a już nie do końca nas obchodzi to, w jaki sposób te oceny zostały zdobyte? Pewnie trochę jesteśmy, ja nie podejmuję się oceny tych postaw. Jestem przekonany, że tyle wytłumaczeń, ilu nauczycieli. A łatwo nie mamy i z tym się zgodzi chyba każdy. Nie mówię tu o pensum, o obładowaniu papierami, o bzdurach systemu i pewnie tysiącach innych zmiennych, które wynikają ze statusu naszego zawodu i wszystkiego, co się z tym wiąże. Chodzi mi raczej o brak systemu wsparcia nauczycieli. Wydaje mi się często, że wiele się od nas wymaga, a nie wyciąga się ręki do pomocy. Może się mylę.
Niektórzy chcą ten nasz zawód mocno usztywnić, wbić nas w rolę urzędników od dydaktyki na godziny, którzy siedzą w szkole od 7 do 15, wychodzą i nic ich już nie interesuje. Jeszcze inni uważają, że zawód nie powinien mieć żadnych ram, a edukacja powinna się odbywać w sposób jak najbardziej nieskrępowany. Każda ze stron ma wiele słusznych argumentów i pewnie każdej ze stron zależy na dobru ucznia.
To jest w zasadzie bardzo piękne, że się tak bardzo różnimy. Niepiękne jest to, że stoimy na tych swoich stanowiskach i bronimy ich jak Okopów Świętej Trójcy, jak świętej sprawy, za którą warto zginąć. A to przecież tylko sprawy systemowe, sprawy de facto mało ważne. Gubimy w tym wszystkim przestrzeń spotkania, gubimy to miejsce (choć często niematerialne), w którym możemy się bez stereotypów i bez założeń spotkać i porozmawiać.
Rozmowę zastąpiliśmy memami i transparentami. Chwytamy się słów kluczy, retorycznych wytrychów – „szkoła Rydzyka będzie kształcić nauczycieli etyki”, „lewaccy aktywiści będą uczyć dzieci seksu” i tak dalej. I jasne, że bardzo często nie znajdziemy wspólnej przestrzeni, nie będzie pola do zgody czy chociażby protokołu rozbieżności. Czy stać nas jednak, jako społeczeństwa, na ciągłą wojnę ideologiczną, na zakładanie z góry złej woli i odsądzanie się nawzajem od czci i wiary? Moim zdaniem nie. Cel jest ważniejszy niż to.
No i dziś ten dzień, w którym spotykamy się na zakończeniu roku szkolnego, dajemy świadectwa, nagrody. Otrzymujemy kwiatki i czekoladki. Tak samo ten nauczyciel lewak, jak i ten katofaszysta. Uczniowie są wdzięczni jednym i drugim. Ich w sumie nie interesuje to, jakie mamy poglądy. Interesuje ich to, jaką relacją ich obdarzamy. Interesuje ich nasze osobiste świadectwo.
Czy chcemy im pokazać nasze zacietrzewienie, czy raczej otwartość? Może warto wsłuchać się w głos Ignacego Loyoli, założyciela jezuitów, który mówił:
Abyśmy bardziej pomagali sobie wzajemnie i postępowali [w dobrem], trzeba z góry założyć, że każdy dobry człowiek winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego niż do jej potępienia.
I ja wiem, że to katolicki święty, że dla wielu nie do przejścia jest tylko to, że to założyciel jezuitów. Ale zastanówmy się. Czy nie byłoby nam łatwiej, gdybyśmy z uważnością wsłuchiwali się w głos naszych przeciwników i nie zakładali, że oni chcą źle? Przecież to nie znaczy, że się z nimi zgadzamy albo się od tego zrobimy lewakami czy katofaszystami. A może ta druga strona zobaczy w nas człowieka?
To takie smutne, że trzeba o takich rzeczach pisać, ale coraz bardziej nasze drogi się rozjeżdżają. Może niech ten kwiatek i czekoladki będą tym, co nas połączy w rozmowie. Bo przecież wszystkim nam zależy na wykształceniu i wychowaniu młodzieży na mądrych dorosłych, prawda?