Wiele piszemy o tym, jak powinna wyglądać szkoła w sferze relacji. Szczególnie jeśli chodzi o relacje między nauczycielami i uczniami, w obie strony. Bardzo często spłycamy jednocześnie ten dyskurs o relacjach, zapominając o tym, że nie jesteśmy ograniczeni murami (tymi widzialnymi i niewidzialnymi) szkoły i nie stajemy się nagle nauczycielem czy uczniem, odrywając się od tego, jakimi jesteśmy ludźmi poza szkołą. Bo przecież nie da się być innym w domu, wśród kolegów, w pracy czy w szkole. Oczywiście, że zmienia się często język, jakim posługujemy się w tych środowiskach, zmienia się poziom otwartości, co jest naturalne i normalne, ale to, co się nie zmienia, to świadomość naszej kompletności. Nie możemy zapomnieć o wszystkich naszych obliczach i nie wyzbędziemy się ich przy kreowaniu szkolnych relacji.
A te nasze tożsamości są w ogromnym stopniu kreowane w domu. Można powiedzieć nawet, że to rzeczywistość rodzinna kształtuje naszą wrażliwość, a to w gruncie rzeczy ona – moim zdaniem – decyduje o tym, jak będziemy kształtować nasze relacje w przyszłości. Ciężko byłoby oczekiwać od kogoś umiejętności gotowania, szycia, prowadzenia auta itp. bez nauczenia go tego wcześniej, a tak niestety bardzo często jest w tym naszym polskim (a może nie tylko) wychowaniu. W rodzinach bardzo często dziś wyręcza się dzieci, w czym się da, a kiedy przychodzi wiek nastoletni, czyli wiek, w którym rodzice tych dzieci stawali się samodzielni, wymaga się od tych do niedawna jeszcze dzieci samodzielności. Nastolatek wpada w poznawczy dysonans między tym, czego się od niego oczekuje, a tym, czego został do tej pory nauczony. Jest to źródło kryzysów, kłótni i buntów. Ma to ogromny wpływ na relacje poza domem.
Jak można budować odpowiedzialne, mądre i dojrzałe relacje, jeśli w domu funkcjonowaliśmy ze świadomością istnienia jakiegoś tabu, jakiegoś ukrytego planu i tego, że są informacje „dla wtajemniczonych”, ale bez wiedzy o tym, kiedy dostąpimy zaszczytu dowiedzenia się tego. Wychodząc z takiego domu, podejrzewamy, że w każdym środowisku, do którego trafiamy, taki ukryty program istnieje i możemy się go albo domyślać, albo próbować zgłębiać i funkcjonować tak, aby nie złamać zasad, które nie zostały zwerbalizowane. Dzieci we mgle – to chyba dobre określenie tego, jak kolejne pokolenie wchodzi w dorosłość.
Z rodziną jest coraz trudniej. Coraz więcej małżeństw się rozpada, coraz więcej dzieci jest wychowywanych w otoczeniu trwającej wojny między rodzicami, której ofiarami są dzieci. Bardzo często to ich porażki edukacyjne (nawet najmniejsze) są orężem tej wojny. Dziecko staje się narzędziem do bicia po głowie byłego męża czy żony, niestety bardzo często przy dziecku. Każdy z nich – rodziców – chce być ten dobry, oczywiście nie zawsze względem dziecka, ale względem własnego odbicia w lustrze.
Idąc do szkoły jako nauczyciele, też mamy swój bagaż na plecach. Bagaż nieudanych lub udanych związków, bagaż własnego rodzicielstwa, bagaż własnych sukcesów i porażek. Nie wolno nam całego tego sztafażu pozostawiać przed szkolną bramą, ale na tym musimy budować, bo to jest nasz fundament (jakikolwiek by był). Odrzucanie go i pozowanie, udawanie, że rzeczywistość jest inna, to doskonała droga do bycia niewiarygodnym, a co za tym idzie – nieskutecznym. A nie chcemy być przecież karykaturą nauczyciela i człowieka, ale prawdziwymi, z krwi i kości, z doświadczeń, traum i radości – ludźmi. Bo to nimi musimy być najpierw, a potem dopiero wszystkim innym.