Nauczycieli jest z roku na rok coraz mniej i coraz większe problemy są ze znalezieniem kogoś do pracy w szkole. I ta sytuacja w ostatnich kilku latach szkolnych się pogłębia. Osoby, które mogą już skorzystać z uprawnień emerytalnych, najczęściej z nich korzystają, młodych nie widać, ale coraz częściej słyszy się o zaangażowanych nauczycielach, którzy rezygnują z pracy w szkole na rzecz innej branży. Sam znam kilka takich przypadków, a po rozmowach ze znajomymi widzę, że takich przypadków jest wiele.
Przyczyn takiego stanu jest oczywiście bardzo wiele i błędem byłoby zbytnie upraszczanie tych spraw. Pierwsze, co się naturalnie nasuwa na myśl, to kwestia wynagrodzeń. Jest to bardzo ważna przesłanka blokująca dopływ świeżej krwi do zawodu, ale okazuje się, że dla pracujących już nauczycieli pieniądze nie są zawsze kluczowe. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że idąc do szkoły, wiedzieli, na co się piszą. Pieniądze są bardzo ważne, ale dla osoby z misją nie będą takim motywatorem jak inne sprawy.
Więc skoro nie tylko finanse, to co jeszcze? Nauczyciele zwracają uwagę na to, że bardzo razi ich w szkole ograniczanie autonomii i podmiotowości w działaniu. Chodzi mi tutaj o mnożenie przeszkód przed rozwinięciem swoich wizji prowadzenia zajęć i uczenia młodzieży. Bardzo często jest tak, że w szkole premiowane są zachowania konformistyczne, a każdy, który chce postępować inaczej, wybrać inne metody, jest przez pokój nauczycielski piętnowany. Pewnie nie wszędzie tak jest, ale na mojej drodze zawodowej spotkałem kilka takich przypadków. Sądzę więc, że nie jestem wyjątkiem w skali kraju. Takie zachowania prowadzą czasami do mobbingu, czasami do szybkiego wypalenia zawodowego, a czasami do zwiększenia motywacji i zyskaniu sojuszników. Niestety ostatnie rozwiązanie nie dzieje się zbyt często. Problemem jest więc poziom motywacji nauczycieli, o którym pisałem jakiś czas temu. Jeśli nie ma się przed oczami nagrody (zwiększenia dodatku, awansu, premii itp.), czyli motywatora zewnętrznego, który de facto w szkole wygasa po uzyskaniu ostatniego stopnia awansu zawodowego, pozostaje tylko motywacja wewnętrzna, a więc samonagradzanie się za osiąganie wyznaczonych przez siebie samego celów. Umówmy się, że w szkołach publicznych, szczególnie podstawowych, potrzeba naprawdę wiele zaparcia, chęci i woli, żeby wykrzesać z siebie więcej, niż pokazuje otoczenie. Chwała wszystkim tym nauczycielom, którym się chce. Gorzej, jeśli popadamy w marazm i rutynę. Wtedy tylko o krok od wypalenia. A wypalenie to zabójca relacji, bo przychodząc do pracy, mamy w głowie w zasadzie tylko to, żeby jak najszybciej stamtąd wyjść. Znam nauczycieli, którzy dawniej prowadzili koła zainteresowań, grupy teatralne, udzielali się społecznie, a teraz tylko trwają, złamani przez brak docenienia, przez nakładanie dodatkowych ciężarów, przez erozję zaufania.
Niestety często jest tak, że jeśli dyrektor zobaczy, że któremuś z jego nauczycieli chce się więcej niż innym, to będzie nakładał na jego barki coraz więcej spraw, ubierając to w słowa „kto, jak nie ty”, „jesteś filarem szkoły”, „nikt inny tego nie zrobi jak ty”, które w jego mniemaniu są pochwałą i być może na początku rzeczywiście spełniają taką rolę, ale później stają się pewną normą i nierzadko dyrektor ruga tego roboczego woła, bo nie zrobił czegoś na czas – czegoś, co było kiedyś dodatkiem do jego pracy. Widzę w tym dużą winę dyrektorów, którzy załatwiają problemy najprostszymi środkami, doprowadzając raz, że do wyeksploatowania zmotywowanego nauczyciela, a dwa, do przypięcia mu łatki wobec pozostałych nauczycieli. Jest to łatka pupila, lizusa, a często frajera, który daje sobie wchodzić na głowę, ale nikt mu tego głośno nie powie.
I tak trwają ci, którym się chce, między kowadłem własnych ambicji, chęci rozwoju i miłości do tego, co robią, a młotem oczekiwań innych, że będą tacy jak oni. To bardzo wypala.
Na końcu są jeszcze okoliczności zewnętrzne – wielka i mniejsza polityka – tematy, które grzeją bardzo mocno i bardzo krótko, a które doskonale polaryzują środowisko i pogłębiają te problemy, o których pisałem wyżej. Za rok czy dwa nikt nie będzie pamiętał o lex Czarnek, tak jak nie pamięta się już o parametryzacji oceny nauczyciela, która grzała tak bardzo, że organizowane były na jej temat całe konferencje. Przeminęło jak wszystko, co nastawione jest na doraźny zysk polityczny. A w środku tego wszystkiego trwamy my, rzucani od burty do burty na dziurawym statku w czasie sztormu. Zbyt wielu nas wypada. Może trzeba szukać szalup?