Czasami jest tak, że zastanawiamy się, po co wybraliśmy taki zawód, po co wypełniamy chińskie proroctwo – obyś cudze dzieci uczył i to w ciekawych, nomen omen, czasach. Źle opłacani, cieszący się coraz mniejszym szacunkiem w społeczeństwie. No bo jak ma szanować nas społeczeństwo, które widzi, ile zarabiamy za pracę, którą wykonujemy. A społeczeństwo jest też, to moja opinia, coraz mniej empatyczne. Zrywamy się do wielkich akcji, zbieramy pieniądze, kwestujemy, ale w takim codziennym byciu ze sobą ciężko nam się cieszyć z cudzego sukcesu, wspólnie opłakiwać porażki i po prostu empatycznie być obok siebie.

Duża część z nas ma w sobie potrzebę, a może nawet i przymus dawania dobrych rad, komentowania tego, jak innym wiedzie się w życiu, jakie decyzje podejmują czy też po prostu jaką ścieżkę wybrali. Trudno jest nam choćby postarać się pomyśleć o tym, jak byłoby mi w butach tego drugiego, natomiast z drugiej strony dziwimy się, że tak mało osób chce zrozumieć nas. Społeczeństwo, które wyrasta z korzenia cywilizacji zachodniej, powinno bardziej skupiać się na drugim człowieku, być bardziej empatyczne czy może nawet miłosierne.

I tak sobie myślę, a nawet jestem co do tego przekonany, że takie postawy kształtowane są przez relacje z innymi ludźmi. Przede wszystkim w rodzinie, ale również, a w wieku nastoletnim być może zwłaszcza – w szkole. Nie chodzi mi tu w żadnym wypadku o jakieś szczególne zajęcia czy wymuszone pogadanki i apele, ale o transmisję postaw humanistycznych od dorosłych do młodzieży i ostatecznie podsycanie tych relacji w środowiskach rówieśniczych.

Wiem, że to brzmi jak utopia, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę zastrzeżenia co do naszego nauczycielskiego stanu z pierwszych zdań tego felietonu. Trudno jest być miłosiernym, gdy ma się pod nogami tyle kłód i tak wielkie przeszkody. Uważam jednak, że nie możemy tego odpuścić, nie możemy się poddać, bo od naszej wielkoduszności, naszego serca, zależeć będą serca, a co za tym idzie i postawy kolejnych pokoleń, które są tak różne od nas w zewnętrznym wyrazie, w tym, co je napędza, w ich zainteresowaniach i pasjach, ale koniec końców wszyscy jesteśmy ludźmi – czującymi, współczującymi i współodczuwającymi. Nie możemy się w tym wszystkim zatrzymywać na tym, co widzimy w lustrze albo ewentualnie na rodzinnym zdjęciu. Musimy robić coś więcej.

Wiem, ale trochę się łudzę, że jednak nie, że to głos wołającego na puszczy, że to wezwanie do przemiany osobistej trąci kaznodziejstwem. Ale czy nie łatwiej byłoby nam wszystkim, gdybyśmy trochę odpuścili duszące nas konwenanse, co wypada, a co nie, i otworzyli się na siebie nawzajem?

Refleksja o wartościach jest moją główną refleksją wakacyjną. To czas, żeby pomyśleć nad tym, co możemy zmienić w sobie, a co może rezonować na nasze otoczenie. Warto spróbować zmienić choć trochę, być może uśmiechnąć się na dzień dobry, tak na początek. Zobaczymy, co to zmieni. Próbujmy!