Do końca roku już naprawdę blisko. Jeszcze tylko cztery tygodnie i wszystko będzie jasne. Rozdane zostaną nagrody, czerwone paski, listy gratulacyjne. Na środek wyjdą najlepsi, a ich rodzice i wychowawcy będą dumni. Reszta, ci bez nagród, będą się temu przyglądać, żałując, że nie przykładali się bardziej do nauki, i przysięgając sobie, że już od następnego roku to oni będą wśród tych wyczytanych. Inni z kolei wbijani są jeszcze bardziej w poczucie beznadziei, przekonania, że do niczego się nie nadają i kompletnie nie widzą drogi wyjścia z tej masy „reszty”.
Już jakiś czas temu, przy okazji zakończenia roku maturzystów, przez Polskę przetoczyła się debata o instrukcji siadania i ustawiania się w jednej ze szkół. Właśnie tam padło to słowo „reszta” odnoszące się przecież do większości społeczności uczniowskiej tej szkoły. Niektórzy uczestnicy tej debaty wskazywali, że przecież tak było zawsze, że najlepsi wychodzili i byli nagradzani, a „reszta” patrzyła. No bo rzeczywiście tak było. Kiedy ja chodziłem do szkoły, nas to nie raziło, a przynajmniej większości z nas. Wydawało się to normalne. Dziś czasy są inne, ludzie są inni. Wydaje się, że zaklinaniem rzeczywistości jest przekonywanie społeczeństwa, a chyba najbardziej siebie samych, że nic się nie zmieniło, a jeśli już, to ludziom się pomieszało w głowach i są przewrażliwieni na swoim punkcie. Wydaje się, że nawet część decydentów edukacyjnych, osób mających realny, instytucjonalny, wpływ na oświatę i wychowanie w Polsce uważa, że należy tego wpływu używać, żeby konserwować, przywracać ten stary, edukacyjny ład.
Być może rzeczywiście kiedyś było tak, że ważniejsze było potwierdzenie swojej wartości przez porównywanie się do innych, ale co do zasady to nigdy nie zdaje egzaminu. W edukacji przecież chodzi raczej o realizację swoich własnych celów, a nie udowadnianie innym swojej wartości. Ale pomimo tego, że współczesna pedagogika, psychologia i neuronauka mówią wyraźnie, że uczymy się sami, korzystając z nadarzających się okazji i kontekstów, w których się znajdujemy, i że tak naprawdę o naszym sukcesie decyduje to, jaki nakład pracy i starań w edukację włożymy my sami, to kult rywalizacji i rankingów ma się jak najlepiej.
Ciekawe, czy dożyjemy czasów, w których szkoły staną się neutralnymi „rankingowo” miejscami, w których uczeń będzie miał stworzone możliwie optymalne warunki do własnego wzrostu. Na razie się na to nie zapowiada. Warto jednak próbować zmieniać świat w swoim najbliższym otoczeniu, w tych klasach, szkołach, na które mamy wpływ i które zmieniać, choćby w najmniejszym zakresie, możemy.
Warto rezygnować z porównywania, z ustawiania uczniów, nawet na własne potrzeby, według uzyskanych stopni. Warto na każdego popatrzeć, jakby był osobną klasą, osobną częścią szkoły.
Oczywiście już słyszę głosy, że przy tylu godzinach i tylu klasach się nie da. Zgadzam się z tym, ale róbmy co się da i nie nakładajmy na siebie przymusu zmieniania świata, bycia siłaczkami i atlasami. Róbmy, co możemy, bądźmy uczciwi względem siebie i względem tych, których los stawia na naszej drodze.
Świata nie zmienia się od razu, a tym bardziej szkoły.