Dużo się ostatnio mówi o cnotach. Samo słowo trąci już nieco myszką i w dzisiejszym świecie, przynajmniej w języku potocznym, zostało sprowadzone w zasadzie do jednego – najbardziej związanego z tym światem – wymiaru. Cnota istnieje również w powiedzeniach, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Bądź co bądź, jest to słowo zamierzchłe, stąd też dość mocna – ironiczno-szydercza – reakcja opinii publicznej na ostatnie doniesienia z obozu ministra.
I chyba nie świadczy o nas najlepiej, że do wszystkiego podchodzimy tak lekko i z ustaloną z góry opinią, odsądzając intencje autora od czci i wiary. Jasne, cnoty niewieście w dzisiejszym kontekście dyskursu społecznego są wodą na młyn części środowisk związanych z szeroko pojętym ruchem feministycznym. I wydaje mi się, że zabrakło cnoty roztropności w używaniu pewnych stwierdzeń, albo – ale tu trzeba by było założyć złą wolę – była to w pewnym stopniu prowokacja obliczona na sianie zamętu w społeczeństwie. Daleki jestem o tego typu stwierdzeń.
Wielokrotnie już pisałem, że dla mnie najważniejszą cnotą, czyli pewną dyspozycją etyczną, dzięki której wiemy, co mamy robić i w jaki sposób, jest właśnie roztropność, pokora i tolerancja. Jestem wewnętrznie przekonany, że wyrazem realizacji tych cnót jest w społeczeństwie brak ostentacji, którą uważam za zmorę dzisiejszych czasów. Wszyscy chcemy być tolerancyjni, światli i uchodzić za nomen omen wzór cnót, ale zdarza nam się (nam wszystkim) bardzo mocno podkreślać i manifestować własne przekonania. Często właśnie w sposób dość ostentacyjny.
Dzięki cnotom możemy używać naszej moralności – są one jak znaki na drodze. Można je wprawdzie zignorować, ale może to grozić katastrofą. I dlatego też są one obecne w każdej kulturze i religii, jak świat długi i szeroki. Oczywiście w naszym kręgu kulturowym, chyba można już tak pisać – postchrześcijańskim, wywodzimy te cnoty – w społecznym rozumieniu – z tych trzech cnót głównych, czyli wiary, nadziei i miłości, które można przecież rozumieć bardzo szeroko, niekoniecznie w teologicznym kontekście. Mamy jeszcze tak zwane cnoty obywatelskie związane bardzo mocno z naszym republikańskim państwem i poniekąd stylem życia. Są to dyscyplina wewnętrzna, odpowiedzialność, tolerancja, socjalizacja, uczciwość i sprawiedliwość. Piękne drogowskazy – trzymajmy się ich.
W szkole – zwierciadle (często krzywym) naszego społeczeństwa – jest miejsce na stawianie tych drogowskazów na drogach naszych wychowanków. Dlatego tak ważne jest to, żeby szkoła nie była miejscem, w którym dominują zachowania ostentacyjne, a raczej należy dążyć do takiej sytuacji, w której te drogowskazy pojawią się naturalnie, bez wymuszania, bez siłowej indoktrynacji, która zawsze odnosi odwrotny od zamierzonego skutek.
Bardzo ważne jest więc, żebyśmy to my, nauczyciele – pozostając już w tej narracji – byli ludźmi pełnymi cnót, którzy będą dawać przykład młodzieży, a nie narzucać własny punkt widzenia, zestaw poglądów politycznych, stereotypów i uprzedzeń. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy i my unikali w szkole ostentacji politycznej, starając się, żeby to społeczeństwo, które odbija się w zwierciadle szkoły, było jak najbardziej nieskazitelne. Moim zdaniem jest to szansa na jego poprawę po tym, jak kolejne pokolenia będą szkołę opuszczać.
Nie zżymajmy się więc na anachroniczne, niefortunne czy prowokacyjne wypowiedzi tego czy innego człowieka, ale raczej zakładajmy zawsze dobrą wolę i próbujmy znaleźć dobro nawet tam, gdzie pozornie go nie ma. Możemy zostać zaskoczeni.