Za kilka i kilkanaście dni uczniowie z wszystkich poziomów nauczania wrócą do szkół. Dlaczego większość z nich nie chce powrotu do szkoły stacjonarnej? W Internecie pojawiła się petycja podpisana przez prawie 600 tysięcy osób, które chcą do końca tego roku nauki pozostać w trybie online (w ciągu kilku godzin przybyły setki podpisów). Dlaczego? Uczniowie zwyczajnie boją się powrotu do szkoły.

Z jednej strony za trzy tygodnie odbędą się egzaminy ósmoklasisty – uczniowie i ich rodzice chcą skupienia na przygotowaniu się do nich. Nie chcą teraz dodatkowych zmian i stresu. Z drugiej zwyczajnie boją się konfrontacji z nauczycielami i ich wymaganiami, którymi często ich się straszy. Czym jest uwarunkowany ten strach?

Po pierwsze obawą przed weryfikowaniem stanu wiedzy uczniów, która dziś nie powinna być na pierwszym miejscu ze względu na sytuację, w jakiej znajdują się dzieci i młodzież. Pomijanie całego aspektu psychologicznego edukacji jest ślepą uliczką i błędem. Jeśli w jakimś nauczycielu rezonuje poczucie, że dzieci oszukiwały na testach online, ściągały i chce on teraz nauczyć ich uczciwości, odpowiedzialności za swoje czyny, znaczy to, że nie wyciągnął najważniejszej lekcji z pandemicznej edukacji, gdzie najważniejszy jest podmiot edukacji – sam uczeń, a nie system edukacyjny i podstawa programowa. To z nim trzeba pracować, a nie z treściami i podręcznikami, testami i mierzeniem, czego się nauczył bądź nie.

Dzieci i młodzież często same nie chcą i nie potrafią powiedzieć, czym jest uwarunkowany ich strach i obawy. Czynnikiem ważnym i znaczącym jest też obawa przed konfrontacją z rówieśnikami. Dzieci zmieniły się bardzo w tym czasie. Nie tylko nastąpiła weryfikacja relacji przyjaźni, ale dzieci mają też zmienioną psychikę. Alienacja przez wiele miesięcy, trwanie w izolacji spowodowały wiele zmian w stanie psychicznym dzieci i młodzieży. Część dzieci nie umie utrzymać relacji, boją się nadmiernie oceny swojej osoby. Zmiany, jakie w nich zaszły, są nie tylko psychiczne, ale i fizyczne. Niektóre dzieci przytyły – do czego przyczynił się brak ruchu oraz pozycja siedząca przez wiele godzin, niektóre schudły, niektóre mają zaburzenia odżywiania. Na pewno wszystkie przez rok zmieniły się fizycznie – co jest naturalne, ale nie mogąc obserwować ciągle tych zmian u swoich rówieśników, boją się, że ich zmiana jest radykalna i niekorzystna. To my, dorośli, nauczyciele, jesteśmy zobowiązani do wyciągnięcia ręki do dzieci w tym trudnym czasie, do dania im sygnałów, że nie muszą się obawiać siebie nawzajem oraz nas, dorosłych, do stworzenia atmosfery zaufania, akceptacji, wparcia ich w tym trudnym czasie, do towarzyszenia im w tej zmianie.

Dzieci od miesięcy mogą odczuwać przygnębienie, są apatyczne, wiele z nich nie umie przeżywać autentycznej radości. Wpływa na to nie tylko długotrwała izolacja, ale i sytuacja społeczna. Na ile rodzice mogli uchronić dzieci przed negatywnymi informacjami o ilości zgonów i zachorowań? Niestety nie ma możliwości, by uciec od takich informacji zupełnie. Wpływ tych negatywnych i dramatycznych informacji, ale też doświadczenie śmierci w rodzinach, wśród znajomych dokonało olbrzymich zmian w psychice dzieci i młodzieży. Nikt też nie zajmuje się tym, w jakim stanie są całe rodziny. Nauczyciele nie uwzględniają zupełnie sytuacji rodzinnej dzieci. W wielu rodzinach rodzice albo utracili pracę, albo muszą się przekwalifikować. Niektórzy potracili biznesy budowane latami, które zapewniały byt rodzinie. Niektórzy musieli porzucić zawody i kariery budowane przez lwią część życia. Wielu rodziców przechodzi trudne chwile i też wielu z nas, dorosłych, nie radzi sobie z tymi zmianami. Wielu ma objawy depresji, targana jest lękami o przyszłość. Wiele małżeństw się rozpadło. Te radykalne zmiany w systemach rodzinnych odbijają się na edukacji dzieci. Uderzają w nie ze zdwojoną siłą, bowiem zamknięci w czterech ścianach nie mają jak obiektywizować i rozładowywać stresu z tym związanego. Nie mają kontaktu z innymi dorosłymi, którzy mogliby ich wesprzeć. A dziecko jest jak gąbka – chłonie nie tylko słowa, ale też emocje rodziców, ich stan. Wpływa to na ich zagubienie, pogłębienie stresu, alienację, wycofanie, a czasami, i to wcale nie tak rzadko, jak się wydaje, prowadzi do kryzysu.

Uczniowie doświadczają zachwiania poczucia sensu życia, nadmiernego konfrontowania się ze śmiercią. Niewiele też mówi się o fali prób samobójczych w kontekście informacji, że dzieci wracają do szkół. W ocenie psychiatry wcale nie mówi się o ciężkich przebiegach skutków zdalnego nauczania. Nie mówi się o depresjach, samookaleczeniach, zaburzeniach odżywiania, lękach i ostatecznie próbach samobójczych. Oddziały psychiatryczne dla dzieci i młodzieży w Polsce i tak nie są wydolne, a psychiatrzy, nawet prywatnie, nie są w stanie pomóc wszystkim potrzebującym młodym ludziom. I oczywiście można powiedzieć, że to nikły odsetek cierpiących na skutki zdalnego nauczania, ale będąc w czołówce statystyk mówiących o ilości samobójstw wśród nastolatków na świecie, nie możemy przymykać oczu na te dane.

Wciąż za mało mówi się o kryzysie, w jakim są dzieci i młodzież. To niewiele głosów w Polsce. Niewiele szkół systemowo poruszało to z rodzicami – prowadziło zajęcia i warsztaty dla młodych, jak sobie radzić ze stresem, jak mówić o swoich emocjach, prowadziło własne działania monitorowania stanu psychicznego swoich uczniów choć w minimalnym stopniu. Przykładem braku tej perspektywy był gdzieniegdzie brak reakcji nauczycieli, wychowawców, gdy dziecko nie loguje się na lekcje miesiąc, dwa albo i trzy, nie oddaje przez trzy miesiące zadań domowych, gdy wcale nie odzywa się na zajęciach – i jest tak, jakby go nie było. Czy jest to spowodowane tylko graniem w gry? Innymi „zajęciami” w sieci? Często dziecko jest w pokoju – rodzicom mówi, że jest na lekcjach i prosi, by mu nie przeszkadzać, bo dostanie uwagę, ponieważ ma włączoną kamerkę. Presja wytwarzana podczas zdalnego nauczania pogłębia tylko negatywne objawy kryzysu u dzieci. Słyszy się coraz częściej o bezsenności u dzieci i młodzieży (spowodowanej nie tylko przestymulowaniem ich mózgów błękitnym światłem elektronicznych urządzeń), o problemach w koncentracji, trudnościach w zapamiętywaniu uczonych treści, które niejednokrotnie kończą się wspieraniem farmakologicznym. Często słyszę od nauczycieli: „przecież syn, córka nie zgłaszali problemów”. Taka postawa obnaża tylko ignorancję niektórych uczących i zupełne pomijanie kluczowych aspektów uczenia w warunkach zdalnych. Dlatego między innymi dzieci nie chcą wracać do szkół. Nie chcą mówić o swojej niemocy, o tym, że źle się czuli zamknięci w domu, pokoju. Boją się pytań o ten czas. Ten strach ujawnia również, ilu nauczycieli zbudowało relacje z uczniami, a ilu nie wysiliło się na ten kluczowy element. Ta więź gwarantuje również budowanie pozytywnej motywacji u uczniów. Podczas rozmowy z nauczycielką języka polskiego w liceum usłyszałam, że w tym roku zmieniła całkowicie strategię oceniania uczniów. Na początku zdalnego nauczania zapowiedziała, że nie będzie w ogóle wstawiała ocen niedostatecznych i dopuszczających, a jak ktoś nie chce, to też dostatecznych. Po wielu latach pracy, przygotowywania uczniów z wielkim sukcesem do matur, zaobserwowała, że nigdy podczas jej pracy uczniowie tak się nie starali. Nigdy nie udało jej się osiągnąć tak wysokiego poziomu motywacji u uczniów. A oceny mogą poprawiać do woli. Nie od wczoraj wiadomo, że karanie i chłostanie jedynkami nie buduje motywacji, tym bardziej podczas odosobnienia uczniów, a skrzydeł dodaje własny sukces. To tylko pierwszy krok ku kulturze uczenia się, a nie kulturze oceniania. Ilu nauczycieli stanęło na wysokości tego zadania? Do ilu uczniowie chętnie wrócą? Z kim będą chcieli się spotkać w szkole bez obaw?

Można to jeszcze zmienić. Nauczyciele mają teraz ostatnią szansę, by dać uczniom pozytywny sygnał, komunikat, że to oni są ważni – ich osoba, a nie realizacja podstawy programowej. Mają czas na odwołanie sprawdzianów, mierników, testów i kartkówek i na zastąpienie ich prawdziwymi spotkaniami, na których będzie można odbudowywać zdolność do wchodzenia w relacje. Od tego zależy, jak wielu uczniów wróci we wrześniu do stacjonarnej szkoły, a ilu przejdzie na nauczanie domowe, kształcenie indywidualne. Ale także jak szybko nam, dorosłym, uda się wychwycić te dzieci i młodzież, które będą musiały korzystać z fachowej opieki psychoterapeutycznej czy psychiatrycznej. A tej pomocy będzie potrzebowało o wiele więcej osób, niż się spodziewamy.