Kwestia pozycji w hierarchii szkolnej wraca jak bumerang, bo jest to sprawa, która moim zdaniem jest kluczowa dla zrozumienia relacji panujących w szkole. Ustawianie pewnych grup wyżej względem innych, wymuszanie autorytetu – nawet jeśli odbywa się to w „miłej” atmosferze – nie jest czymś, co sprzyja rozbudzaniu motywacji wewnętrznej tak u uczniów, jak u nauczycieli. A to właśnie motywacja wewnętrzna jest siłą, która napędza rozwój i pozwala przyswoić zdobywane informacje jako „swoje”. Zmuszanie do nauki, niezliczone kartkówki, odpytywanie pod tablicą i inne tego typu metody wzmacniają postawę, którą doskonale znają studenci, a więc zakuć, zdać, zapomnieć. Oceny w dzienniku się zgadzają, więc jest w porządku. Nauczyciel ma czyste sumienie – nauczył, rodzic jest mniej lub bardziej zadowolony, a uczeń przyzwyczaja się do tego, że niektóre czynności w życiu trzeba po prostu wykonać, żeby zadowolić tych, którzy są w hierarchii wyżej od nich.

Ustrój szkolny jest odbiciem (czasami w krzywym zwierciadle) systemu społecznego, który mamy w Polsce. Mamy grupę, która ustala zasady i niekoniecznie jest przywiązana do ich przestrzegania, a więc pracowników szkoły, szczególnie nauczycieli, którzy bardzo dobrze nauczyli się falandyzować statut szkolny, żeby chociażby wcisnąć w tygodniu jeszcze jedną formę sprawdzania wiedzy, mimo że statut tego zabrania. Ale mamy też przyziemne problemy. Kiedy jesienią wprowadza się zarządzenie o konieczności zmiany obuwia w szkole ze względów raz estetycznych (żeby nie było brudno), a dwa bezpieczeństwa (naniesione błoto może być śliskie), to to zarządzenie dotyczy tylko uczniów. Nauczyciele mają czystsze buty.

Zrozumiałe oczywiście jest to, że hierarchia być musi i że jest to konieczne dla skutecznej organizacji procesu nauczania, szczególnie w szkołach publicznych. Są jednak szkoły demokratyczne, alternatywne względem systemowych, gdzie to uczniowie decydują, kto ich będzie uczył, kiedy będą realizować poszczególne przedmioty, w końcu w jakich godzinach będą się uczyć. Nie jest więc tak, że się nie da, ale to nie kwestia chęci, tylko woli zmian i mentalności. Skoro szkoła jest odbiciem społeczeństwa, to tej woli nie ma i w najbliższej przyszłości nie będzie, a szkoła dalej będzie wychowywać ludzi dopasowanych i utrwalających system, który przecież nie działa za dobrze.

Powtarzanie tego samego działania w nadziei na osiągnięcie innych rezultatów jest głupotą. To zdanie, jak wiele innych mądrości przypisywanych Albertowi Einsteinowi, jest niezwykłym truizmem. Niby wszyscy to wiedzą, ale wygodnie jest, tak jak jest. Skoro działa (nieważne jak), to po co to zmieniać. Oczywiście nie można takiemu myśleniu odmówić logiki. Pokracznej, bo pokracznej, ale jednak logiki. Człowiek jest tak skonstruowany, że będzie raczej dążył do robienia mniej niż więcej, tak jak wszechświat ze swoją entropią zmierza do nieuporządkowania. Z tym że człowiek, to cudowne, ma coś takiego jak wola i może przemieniać chaos w porządek (odwrotnie też), ale wymaga to dużych nakładów energetycznych. Niektórym się po prostu nie chce. Lubimy wygodę.

Wygodnie jest, kiedy rozsiądziemy się na szczycie hierarchii, skąd możemy arbitralnie oceniać naszych uczniów, ich rodziców i całe rodziny. Możemy ich do siebie porównywać, wydawać zalecenia i  oczekiwać ich spełnienia. Dla osób, które mają deficyty miłości własnej, to doskonała proteza. Mogą czuć się ważni. Dlatego też zawód nauczyciela jest tak ważny i odpowiedzialny. Niezwykle łatwo go nadużyć i niezwykle łatwo złamać czyjeś pasje i marzenia. Myślę, że musimy o tym wszyscy pamiętać.

Wielką rolę do odegrania w tej hierarchii mają rodzice. Każdy wychowuje dziecko po swojemu i ma do tego wszelkie prawo. Nie zapomnijmy jednak jako rodzice, że oceny w szkole nie definiują tego, kim jest nasze dziecko. Pamiętajmy, że jest ono czymś o wiele więcej niż suma ocen, uwag, punktów, pochwał, nagród i medali. To żywy człowiek, który będzie kiedyś żył sam. I to, jak będzie wyglądało jego życie, zależy bardzo mocno od tego, jakie wzory przejmie od nas. Zawsze, kiedy o tym myślę, wzdrygam się na myśl, że mogę komuś przekrzywić widzenie świata.

Czy jest jakaś recepta na ten zamknięty układ? Myślę, że jest – być sobą w każdej sytuacji, umieć patrzeć sobie w lustro, żyć zgodnie z własnymi wartościami i być z tego dumnym. Taka postawa poskutkuje tym, że nieważne gdzie będziemy, nie będziemy musieli nakładać masek, grać kogoś, kim nie jesteśmy. Uczniowie to widzą i są na to niezwykle wyczuleni.

Bądźmy sobą jako rodzice, nauczyciele, uczniowie, dyrektorzy, pracownicy obsługi i tak dalej. Nikt inny nie może być nami. I pracujmy nad tym, żebyśmy się do siebie raczej w lustrze uśmiechali, niż wzdychali.