Zbliża się koniec roku szkolnego dla maturzystów, zaraz matury, egzaminy ósmoklasistów i kolejne roczniki uczniów opuszczą mury swoich dotychczasowych szkół i pójdą dalej w świat, niosąc ze sobą wspomnienia, najczęściej skrajne albo dobre, albo niedobre. To, co nijakie, zatrze się wraz z upływającym czasem. Dobre wspomnienia zamienią się w nostalgię i ciepłe wspomnienia, a te złe mogą stać się traumą, która ciążyć będzie na dalszym życiu.
Szkoła to środowisko niesamowicie czułe emocjonalnie. Chodzi mi o to, że relacje, których areną jest szkoła, są zintensyfikowane przez presję, która jest wywierana na wszystkie zainteresowane strony. Presja może być wewnętrzna – ambicje, marzenia, plany, oczekiwania wobec przyszłości, które będą rezonowały na relacje w szkole. I nie chodzi mi tu wyłącznie o uczniów, którzy – szczególnie w ostatnich latach podstawówki – raczej nie mają jeszcze ściśle określonych planów na życie, bo stoi ono przed nimi otworem i wachlarz możliwości jest ogromny. Chodzi mi tu raczej o dorosłych uczestników procesu edukacyjnego w szkole – nauczycieli. Jesteśmy grupą, która – mam takie wrażenie – pochowała gdzieś głęboko marzenia i ambicje i się nimi nie chwali. Wydaje nam się często, że oczekiwanie czegoś więcej niż tego, co ma się w tej chwili, będzie czymś niedobrym, że na pewno nam się nie uda, że nas wyśmieją, że to, co jest, jest wystarczające. Boimy się też opinii naszych koleżanek i kolegów, którzy widząc, że robimy więcej i się staramy, mogą patrzeć na nas spode łba, bo istnieje ryzyko, że też będą musieli zrobić coś ponad to, co robią do tej pory.
Schowaliśmy nasze ambicje pod przykrótką kołderką narzekania na finanse i tłumaczenia się misją, czego jest coraz mniej. To finansowe upokorzenie spowodowało, że ogromna liczba nauczycieli w siebie nie wierzy. Nie wierzymy w to, że moglibyśmy sprawdzić się w innej branży. Lata oceniania uczniów, występowania w roli autorytetu i narzucania, bądź co bądź, swojej woli powodują, że odczuwamy pewien dyskomfort (strach?) przed stanięciem w odwrotnej roli, przed przyjęciem rad i nauk od innych i przed poddaniem się ocenie. Na pewno pamiętacie ostatnie podejście (pomińmy jego wykonanie) do oceny parametrycznej pracy nauczycieli. Sama koncepcja wywołała ogromny sprzeciw całego środowiska. Nikt nie lubi być oceniany i myślę, że powinniśmy sobie to, jako nauczyciele, zapamiętać.
Moim najgorszym wspomnieniem z liceum było oddawanie przez matematyczkę (cudowną kobietę) prac klasowych. Najpierw były szóstki, a potem oceny niższe. Przy trójkach żyła we mnie jeszcze nadzieja, że moja praca się gdzieś zapodziała, co oczywiście nigdy się nie wydarzyło. Mija osiemnaście lat od mojej matury, a to cały czas jest w moich wspomnieniach. Nawet nie sam fakt, ale uczucie, które mi wtedy towarzyszyło. Nie chciałbym go przeżywać na nowo.
Te szkolne relacje przeżywamy na co dzień, a oddziałują na całe nasze życie. Warto, idąc do pracy, pamiętać, że to, co mówimy i robimy, ma wpływ na przyszłość naszych wszystkich uczniów. Nie warto się tym za mocno przejmować, bo może nas to sparaliżować, ale warto potraktować to jako wyzwanie do własnego doskonalenia, do pracy nad sobą. Nikt nie jest idealny, każdy popełnia błędy i to jest w porządku. Warto jednak na tych błędach się uczyć.