W dobie tak powszechnej wiedzy psychologicznej i pedagogicznej, w rosnącej samoświadomości, w czasach samorozwoju i troski o rodzinne relacje, o kształt macierzyństwa i ojcostwa warto dzisiaj przyjrzeć się szerzej zjawisku troski rodzicielskiej. Troska to „dbanie o coś lub kogoś w taki sposób, że poświęca się temu dużo czasu i uwagi lub otacza opieką”. Tak definiuje ją Wielki słownik języka polskiego. Kojarzy się z bezinteresownością, czujnością, serdecznością. Może być wielka, ale niestety też nadmierna, przesadna. A wtedy niepostrzeżenie przemienia się w nadopiekuńczość, a za tym „nad” kryje się wiele zagrożeń. Ale po kolei.

Spójrzmy na troskę najpierw oczami rodzica. Troskliwy rodzic dba o swoje dziecko na wielu płaszczyznach. Dba o bezpieczeństwo fizyczne i psychiczne. Rozwiązuje problemy, zaspokaja potrzeby, chroni przed bólem i cierpieniem, ale także przed błędami, frustracją, krzywdą. O ile taka troska jest zupełnie zasadna w przypadku malutkiego dziecka, o tyle w przypadku dziecka starszego czy nastoletniego – o ile nie zostanie przedefiniowana – przestaje być oczywista i moralnie jednoznaczna. Staje się nieco przerysowana i zyskuje niepokojący przedimek „nad”.

W czym to „nad” się przejawia? W nadmiernym zaangażowaniu w aranżowanie okoliczności, które będą pozwalały unikać dyskomfortu, niewygody czy cierpienia, które nie będą nosiły znamion wymagań; w nadmiernym służeniu pomocą przekształcającą się w wyręczanie; w nadmiernej ingerencji w porządkowanie emocji dziecka poprzez na przykład zaprzeczanie trudnym uczuciom lub niedopuszczaniem do ich przeżywania; w nadmiernym chronieniu przed niebezpieczeństwem poprzez wszczepianie nieufności wobec ludzi i świata; w nadmiernej czujności i kontroli mającymi zapewnić dziecku bezpieczeństwo; w nadmiernej trosce o zdrowie (zwłaszcza w czasach pandemii) poprzez odradzanie wyjazdów, spotkań, imprez, bo wirus; w nadmiernym pragnieniu, aby dziecko uczyło się na naszych błędach i podawaniu mu wszelkich gotowych rozwiązań, rad, ale też łataniu dziur poczynionych przez dziecko, załatwianiu jego spraw, rozwiązywaniu konfliktów. I tak dalej, i tak dalej. Ot, rodzicielska miłość, dobre chęci, szczere oddanie.

Jednak niedaleka jest droga od troski do nadtroski, od opiekuńczości do nadopiekuńczości. A że owo „nad” bywa niebezpieczne, pokaże nam druga perspektywa – rodzicielska troska (lub nadtroska) oczami dziecka. Czego ono, będąc otoczone taką troską, dowiaduje się o sobie? Najczęściej niczego, ponieważ nie wie, co lubi i czego chce, czego potrzebuje. To wiedzą tylko jego rodzice. Ono nawet nie zdąży się zorientować, że czegoś potrzebuje lub pragnie. Nie bardzo wie, kim jest i jakie ma możliwości, bo nigdy się tego nie dowiedziało, nawet nie próbowało. Znów, wiedzą to za niego jego rodzice. Nie bardzo nadaje się do budowania relacji, bo nikomu przecież nie można ufać, najbezpieczniej w domu, właśnie przy rodzicach. Niespecjalnie też coś umie i często bywa niezaradne i zapominalskie, bo na co dzień wyręczają go w zadaniach (i pamięci) rodzice. Nie czuje się też potrzebne i nie ma w sobie mocy sprawczej, rodzice nie proszą go o pomoc, sami sobie radzą ze swoimi i jego sprawami. Kiełkuje więc w głowie myśl, że w życiu będzie ciężko, że sobie raczej nie poradzi, wszystko je stresuje i przerasta. Z emocjami również nie miało okazji się konfrontować, więc bywa, że ma trudności z radzeniem sobie z tymi niechcianymi.

W konsekwencji takiemu dziecku trudno dorosnąć, uwierzyć w siebie, nabrać przekonania, że sobie poradzi, że już umie dużo, że ciągle może się uczyć, że się nadaje, że da radę decydować i ponosić tych decyzji konsekwencje. Że nie jest słabe i niezaradne.

Oczywiście często te treści nie są przez dziecko uświadomione, ale jest to podświadomy przekaz, który otrzymuje od rodziców. Od tej nadopiekuńczości i nadtroskliwości blisko do… przemocy. Mówi się o tym coraz częściej. Może ktoś zaprotestuje, że to za mocne słowo na określenie przecież zwyczajnej, może tylko nieco nadmiernej, miłości do dziecka, a jednak… Definicja przemocy mówi, że pod pojęciem przemocy najczęściej rozumie się relację między ludźmi, która opiera się na użyciu przeważającej siły, jedna bowiem ze stron ma przewagę nad drugą. Oczywiście trudno wprost mówić o rodzicu jako o sprawcy. Ale dalsza część definicji wiele wyjaśnia. Przemoc dokonuje się poprzez naruszenie praw osobistych drugiego człowieka, nieliczenie się z jego dobrem, powodowaniem cierpienia. Gdzie indziej wspomina się, że przemoc to wszelkie akty godzące w osobistą wolność jednostki lub przyczyniające się do fizycznej, a także psychicznej szkody danej osoby. Przemoc narusza więc prawa i dobra osobiste. W przypadku dziecka takim prawem będzie prawo do dojrzewania, prawo do stawania się silnym człowiekiem, do uczenia się, brania odpowiedzialności za swoje postępowanie, prawo do budowania wiary w siebie, do nabierania poczucia życiowej siły i zaradności, zdolności do podejmowania decyzji. Prawo do tego wszystkiego, czego nadopiekuńczość (nieświadomie, to oczywiste) dziecka pozbawia.

Przemoc emocjonalna w postaci nadopiekuńczości jest subtelna, prawie niedostrzegalna, trudna do wychwycenia i zdiagnozowania. A jednocześnie prowadzi do równie groźnych konsekwencji, co inne rodzaje przemocy – od zaburzeń osobowości, zaburzeń lękowych, po depresje i nerwice. Nie mamy więc wyjścia. Musimy pilnie wypatrywać na horyzoncie zaangażowanego rodzicielstwa owego groźnego „nad” i nie wychylać się poNAD przyjętą i zdrową miarę.