Usłyszałem ostatnio opinię, że większość nauczycieli to osoby uparte, które nawet w obliczu udowodnionego błędu dalej będą w nim trwały i nie będą umiały przyznać się do niego, uznać swojej porażki. Usłyszałem nawet, że będą tak długo trwały przy swoim zdaniu, żeby ostatecznie wyszło, że to wszyscy dookoła się mylą. O porażkach i sposobie radzenia sobie z nimi pisałem w poprzednim felietonie, a dzisiaj chciałem raczej ustosunkować się do tej, wydaje mi się, że jednak dość częstej opinii o nauczycielskim stanie.

Myślę, że zdolność do przyznania się do błędu, ustąpienie pola jest dla nauczyciela szczególnie trudne, chociaż z tak kategorycznie postawioną tezą nie mogę się zgodzić albo przynajmniej uznać, że dotyczy ona tylko nauczycieli. Myślę, że po prostu w naszej grupie zawodowej lepiej to widać, a takie uparte trwanie przy swoim ma często większe skutki niż w innych grupach zawodowych. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka i są one natury psychologicznej i społecznej. Oczywiście ogromny wpływ ma również temperament i indywidualne cechy charakteru, ale to, wiadomo, zawsze jest istotne.

Przede wszystkim sama rola nauczyciela jako eksperta, który musi mieć szeroką wiedzę, patrzeć na problemy wieloaspektowo i co by nie mówić, ale być specjalistą w swojej dziedzinie, wymusza zajmowanie określonych postaw względem podejmowanej problematyki. Czasami może się wydawać, że ekspertowi nie wypada czegoś nie wiedzieć, a cień wątpliwości może – w ich oczach – podważyć ich autorytet wśród grupy. Jest to więc kwestia zaufania społecznego i utrzymania swojej pozycji eksperta. Psychologia kiedyś próbowała tłumaczyć to złudzeniem ponadprzeciętności czy też tak zwanym efektem Dunninga-Krugera, który polegać miał na tym, że osoby nisko wykwalifikowane przeceniały swoje umiejętności i zdolności, a osoby z wysokimi kwalifikacjami skupiały się na tym, że ich wiedza nie jest pełna. Dziś raczej uważa się, że nie można tego efektu traktować jako reguły, gdyż badania raczej to wyjaśnienie obaliły, ale nadal w telewizyjnych programach publicystycznych najgłośniejsi bywają populiści, a rzeczywiści eksperci zasłaniają się formułką „to skomplikowane” albo „należy na to spojrzeć z kilku stron”. Myślę, i to moja subiektywna opinia, że podobnie jest w środowisku nauczycieli. Im ktoś pewniejszy swoich rzeczywistych kompetencji, tym łatwiej będzie się mu przyznać do błędu.

Druga kwestia to rola społeczna, którą pełnią nauczyciele. To przecież my jesteśmy od tego, żeby edukować. To od nas ma wychodzić wiedza, a ewentualna niewiedza może, przynajmniej w oczach niektórych, prowadzić do obniżenia statusu społecznego, podważenia autorytetu czy spadku motywacji wśród uczniów. To oczywiście są nauczycielskie strachy, które najczęściej nie mają żadnego oparcia w rzeczywistości, ale potrafią skutecznie zablokować nauczyciela, szczególnie tego niepewnego siebie.

Niebagatelny wpływ na nauczycielski upór ma coś, co można określić kulturą szkolną, systemem edukacji, ale widzianym oddolnie. Presja, która (niestety coraz bardziej) jest wywierana przez dyrekcję, rodziców, „pokój nauczycielski” i chory perfekcjonizm, powoduje, że nauczyciel będzie wolał trwać w błędzie niż dać sobie przypiąć łatkę tego, który czegoś nie wie.

Ja w swojej karierze w oświacie spotkałem się ze wszystkimi tymi przypadkami, ale odnoszę wrażenie, że bardzo dużo się zmienia. Od kilku lat popularność zdobywa podejście odwrotne od zakładanego, podejście rozwojowe, czyli skupienie się na procesie i traktowanie swojej pracy właśnie jako drogi, która nie skończy się pełnym oświeceniem i kompletną wiedzą. Przede wszystkim dlatego, że poziom współczesnej nauki jest nie do ogarnięcia przez jednostkę, a dodatkowo zmienia się tak szybko, że cały czas trzeba starać się być na bieżąco. Myślę też, że współcześnie w wielu miejscach większe zaufanie wzbudzi ktoś, kto uczciwie potrafi stanąć w prawdzie i przyznać się do błędu, niż ktoś, kto z uporem będzie brnął w błąd.

Nie ma ludzi idealnych i każdy błędy popełnia. Prawdziwa edukacja jest wtedy, kiedy potrafimy z tych błędów wyciągać lekcje. A nie ma niczego bardziej szkolnego niż lekcja.