Nie można przecenić dobrej atmosfery w pracy. Sytuacja, w której możemy być spokojni o nasze granice, realizować swoje ambicje i plany, a przy tym otrzymywać pozytywną informację zwrotną i być wzmacnianym przez przełożonego, jawi się nam jako idealna. I pewnie są w Polsce szkoły, w których można się tak czuć, a pewnie są takie, w których wszyscy się tak czują. Są też niestety miejsca, w których nauczyciele przemykają pod ścianami w obawie przed surowym spojrzeniem dyrektora albo w których po przekroczeniu progu pokoju nauczycielskiego rozmowy milkną lub zamieniają się w znaczący, teatralny szept.

Nie jestem w stanie przywołać żadnych badań, które wskazałyby procentowo, jak szkoły są oceniane przez nauczycieli ze względu na atmosferę w nich panującą i też nie o to tutaj chodzi, żeby zamykać się w bezdusznych statystykach, bo w środku każdej z tych szkół są czujący i myślący ludzie, którzy czasami wciągani są w dziwne relacje zależności, podległości, fałszywej wdzięczności, tworząc różne dwory, koterie i frakcje. Im większa szkoła, tym większe ryzyko takich podziałów, to oczywiste, ale też w większych szkołach jest szansa na skanalizowanie ambicji i dążeń większej liczby osób. Najgorzej, jeśli dochodzi do konfliktów, które przeradzają się w wojny totalne, na zniszczenie i dokopanie. A jeszcze gorzej, kiedy w środku takiej walki staje dyrektor, aktywnie uczestnicząc w zwalczaniu wroga.

To oczywiste, że chcemy się otaczać ludźmi, którzy podzielają nasze spojrzenie na rzeczywistość, wyznają wspólne wartości albo po prostu lubią nas i my lubimy ich. W takim towarzystwie szybciej leci czas i można też więcej zrobić, o ile nastrój jest konstruktywny, a nie tworzymy towarzystwa wzajemnej adoracji, które żyje z poklepywania się po plecach.

Nigdy nie będzie jednak tak, że wszyscy w pracy będą „z naszej bajki”. Największą trudnością będzie nawiązanie konstruktywnych relacji z osobami, które stoją po drugiej stronie naszych wyobrażeń o świecie. Ale przecież w szkole nie chodzi nam o nawracanie kogokolwiek na nasze poglądy, nie chodzi o prowadzenie jakichkolwiek krucjat, bo przecież nie takiego człowieka chcemy uformować. Preambuły oświatowych aktów normatywnych mówią, że kształcimy ku poczuciu sprawiedliwości, ku tolerancji, ku demokracji, ku poszanowaniu wolności każdego człowieka i naprawdę jestem głęboko przekonany, że te wartości mogą być wspólnym mianownikiem każdego z uczestników procesu nauczania w szkole.

Szkoła nie może być miejscem, w którym utrwalać będziemy uprzedzenia i stereotypy, ale raczej to na nas spoczywa ta niezwykła odpowiedzialność przerwania tej międzypokoleniowej sztafety powielania utartych schematów. To na nas – nauczycielach – spoczywa odpowiedzialność za spojrzenie na nas samych trochę z zewnątrz, czasami zaparcia się chęci udowadniania, że ma się rację, na rzecz przedstawienia szerszego spektrum poglądów, narysowania obrazu takim, jakim on jest, a nie takim, jakim chcielibyśmy go widzieć. To niezwykle trudne i wymagające doskonałego poznania siebie i zaprzyjaźnienia się z sobą samym, a z tym jest u nas bardzo ciężko.

Kończy się rok szkolny, który pełen był trudnych sytuacji, konfliktów i nieporozumień. Nie zmienimy świata od razu i nie od razu będziemy idealnymi nauczycielami, bo w zasadzie nigdy nimi nie będziemy, ale to nie zwalnia nas ze starania się, pokornego przyglądania się sobie, uważności na drugiego człowieka, uznania, że on ma swoją historię, której przecież znać nie musimy, a która go w jakiś sposób determinuje. Uznając, że to inni są źli, a ja jestem ostatnim sprawiedliwym, nie budujemy dobrej szkoły, a raczej jej szkodzimy. Życzę nam spojrzenia z dystansu i nabrania go, szczególnie do samego siebie.