Czy dobry chirurg to taki, który sam miał kilka złamań i rozcięć? Czy najlepszy kardiolog to ten, co sam przeszedł zawał lub inne choroby serca? A alergolog? Musi być uczulony na jak najwięcej alergenów? Czym kierujemy się przy wyborze specjalisty i co jest właściwym kryterium ich oceny? Czy to, że odczuł dotykający nas problem na własnej skórze? Trudno wtedy byłoby znaleźć odpowiednią osobę, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę to, że niektóre przypadki kończą się śmiercią. Wybierając się do lekarza, nie mamy dostępu do listy chorób czy innych zdarzeń medycznych, które każdy z nich przeszedł. Musimy ufać, że wiedzę teoretyczną wyniósł ze studiów, a praktyki nabrał już na innych pacjentach, którzy byli trochę jak „króliki doświadczalne” i… przeżyli. Pytamy innych ludzi, rodzinę, znajomych, którzy polecają lub odradzają konkretne nazwiska, i liczymy na to, że nasz wybór okaże się właściwy, a diagnoza lekarza i sposób leczenia trafne.
W sumie dość trudno wytłumaczyć, dlaczego jednych ekspertów uważa się za lepszych, innych za gorszych. Żaden człowiek nie jest obiektywny, a nasze opinie wyrastają w oparciu o konkretne doświadczenie i związane z nim subiektywne odczucia. Ponadto ocena opiera się również o to, czy usłyszymy to, co chcieliśmy usłyszeć. Często bowiem, zanim udamy się do specjalisty, sami szukamy podobnych przypadków w Internecie i próbujemy dopasować nasz własny do jednego ze znalezionych. Jeśli diagnoza problemu nas nie zadowala, pouczamy człowieka, do którego zwróciliśmy się po poradę. I często nie dociera do nas to, że on skończył odpowiednie studia, potem jeszcze się dokształcał i ma kilka lat doświadczenia. Zawsze znajdziemy jakieś słabe strony i będziemy ich szukać wręcz na siłę, aby tylko zdyskredytować specjalistę, który nie spełnia naszych oczekiwań. Niektóre argumenty są śmieszne, np. za młody, za stary, gburowaty, inne już mniej.
Mimo to szukamy ekspertów różnych dziedzin, ponieważ nie znamy się na wszystkim. Znamy się za to na ekspertach. Co to znaczy? Często z góry wiemy, że ktoś nie ma prawa znać się akurat na tym, czym się zajmuje. Mogłabym przytoczyć w tym miejscu wiele rozmów, w których usłyszałam, że księża nie powinni przygotowywać ludzi do małżeństwa, nauczać o rodzinie, a nawet spowiadać małżonków z ich grzechów. Powód? Sami nie mają żon i oficjalnie nie mają dzieci, więc nic na ten temat nie wiedzą. Czyżby? Na chwilę wróćmy do pytań postawionych na samym początku tego tekstu. Czy lekarz, który sam nie przeszedł wszystkich chorób, jest złym lekarzem? Niektórzy w tej chwili stwierdzą, że jest to słabe porównanie. Być może. Spróbujmy więc innego. Czy dobry psychoterapeuta to ten, który sam zmagał się z podobnymi problemami jak jego pacjenci? Ile lat musiałby mieć doświadczony psychoterapeuta, abyśmy uznali go za osobę kompetentną do zajmowania się naszą sprawą? Jak trudne musiałby mieć życie, aby na własnej skórze odczuć wszystkie traumatyczne przeżycia swoich pacjentów?
Ciekawym przykładem są problemy pomiędzy małżonkami. Jeśli para małżeńska kieruje się na terapię dla par w kryzysie, to kogo oczekuje w roli eksperta? Trzymając się powyższych założeń, musiałby to być człowiek, który przede wszystkim sam żyje w związku małżeńskim i to już dość długo. Ponadto musiałby również mieć za sobą podobne problemy lub poważny kryzys. No i tu pojawia się pytanie: jak z niego wybrnął? Czy jako mąż lub żona nasz „specjalista od par” sobie poradził? A jeśli mu się nie udało? Jeśli ostatecznie się rozwiódł? Czy to zawsze oznacza, że nie umie pomóc innym parom? Może będziemy bali się, że każdemu pacjentowi doradza rozwód jako najlepsze wyjście? Jak wysoko ocenimy jego kompetencje i czy faktycznie będzie to osoba, która obiektywnie spojrzy na nasz problem? Ktoś zapewne będzie szukał terapeuty, któremu układa się w małżeństwie, potrafi poradzić sobie z różnymi problemami i na pewno ma na to sposoby, którymi chętnie się z nami podzieli. Gorzej, jeśli stwierdzimy, że nasza sytuacja jest „zupełnie inna” i na pewno nie miał nigdy z czymś takim do czynienia. A co, jeśli nasz „ekspert od małżeństw” okaże się singlem? Czy wtedy stwierdzimy, podobnie jak w przypadku księdza, że skoro sam nie ma żony, to nie ma pojęcia, o czym mówi?
Analogicznie można rozpatrywać sprawę z psychologami dziecięcymi. Czy zrezygnujemy z porady, jeżeli okaże się, że osoba, która ma pomóc nam w problemie z dorastającym nastolatkiem, sama ma dziecko dopiero w wieku niemowlęcym lub przedszkolnym? A może w ogóle nie ma dzieci? Jeżeli znajdziemy się w takiej sytuacji, musi nam wystarczyć jej dyplom i tytuł naukowy, to, że ukończyła właściwe studia, odbyła praktyki i została dopuszczona do wykonywania zawodu. Przecież to o wiele więcej, niż my sami posiadamy w tej dziedzinie. Do tego dochodzi własne doświadczenie terapeuty, które obejmuje jego życie, łącznie z okresem dorastania, obserwację nastolatków wśród dzieci znajomych czy rodziny, a także historie ludzi, z którymi styka się w swoim gabinecie. Co więcej, taki człowiek ma dodatkowy atut: stoi z boku i nie jest osobiście zaangażowany w żadną podobną sprawę. Jest więc chyba najbardziej obiektywną i zarazem kompetentną osobą w danym momencie.
Mogłabym rozpisać się jeszcze i wymieniać specjalistów z różnych dziedzin i założę się, że na każdego z nich znajdzie się spora grupka ludzi, dla której akurat ten będzie niekompetentny. Według ich własnych kryteriów oczywiście. Musimy mieć tę świadomość, że nikt nie jest w stu procentach przygotowany na wszystko, z czym spotka się w życiu. Jednak niektórzy uczą się i szkolą właśnie po to, aby wiedzieć trochę więcej i pomóc tym, którzy wiedzą mniej. Często podejmują pracę, zanim nabędą doświadczenia poprzez własne życie. A może wcale nie będzie im dane znaleźć się w sytuacji podobnej do naszej? Nie ma niestety żadnego kryterium, które pozwoliłoby nam ocenić właściwie ich kompetencje. No może poza jednym: czy faktycznie potrafili komuś pomóc. Szukajmy więc, rozmawiajmy z ludźmi i pytajmy o ich opinie. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Nikt przecież nie rodzi się „ekspertem od życia”.