Ruszyliśmy z nowym rokiem szkolnym. Z rokiem, w którym po raz kolejny spotkamy się z naszymi uczniami, a relacje z nimi po raz kolejny przysporzą nam wielu emocji. Lata pracy w oświacie przygotowały nas na całe ich spektrum, ale z roku na rok przekonuję się, że margines jest ogromny i wiele jest mnie jeszcze w stanie w oświacie zaskoczyć. Myślę, że ten dreszczyk emocji, oczekiwanie nieoczekiwanego i chęć przeżycia czegoś nowego trzyma wielu z nas w zawodzie i nie pozwala odejść od tablicy.
Początek roku szkolnego to również emocje innego rodzaju – te, które powodują u nas zaciskanie pięści, zgrzytanie zębów i błyskawiczne przypominanie sobie niecenzuralnej części naszego słownika. Bo od wielu już lat jest tak, że w nowy rok szkolny wchodzimy z różnymi publicystycznymi i politycznymi próbami dzielenia naszego i tak już podzielonego środowiska. Odżywają dyskusje o tym, że nauczyciele mało pracują, że pasożytują na ciężko pracującym społeczeństwie. Wszyscy znamy je doskonale i wiemy też, że są to tematy zastępcze na kolejne kryzysy społeczne, które przechodzą przez nasze społeczeństwo. Jest to skądinąd bardzo ciekawe zagadnienie do badań socjologicznych. Co takiego wydarzyło się, że to właśnie na nauczycielach skupia się uwaga społeczna i to my stajemy się chłopcem do bicia? Czy to nasza niechęć (powiedzmy to sobie) do agresywnych form strajkowania, czy też pewna wrażliwość zawodowa – wymuszona przez konieczność dbania o relacje w szkole, czy też jeszcze presja ekonomiczna – zarabiamy zbyt mało, żeby stworzyć efektywną poduszkę finansową – ciężko stwierdzić.
Wierzę, że każdy z tych powodów to kawałek tego gorzkiego tortu nauczycielskiej niemocy społecznej, o ile można tak pisać. Zostaliśmy skutecznie zepchnięci na peryferia społecznego oddziaływania i niewielu jest takich, którzy liczą się z naszym zdaniem. To bardzo smutne, ale myślę, że nie jest to sytuacja bez wyjścia.
No bo możemy przecież się tym załamać i poddać, ale możemy też szukać inspiracji, szans rozwoju i stawania się lepszym człowiekiem w tym, co jest. To bardzo trudne i naprawdę rozumiem tych, którzy rezygnują. Nie każdy ma możliwości, ale i chęci trwania. A przecież z niewolnika nie ma pracownika. Jest to aż nadto widoczne w obecnym kryzysie kadrowym, który (o ile nie wzrosną płace) będzie się pogłębiał.
Wychodzi z tego tekstu smutny obraz szkolnej rzeczywistości, ale gdybyśmy go takim zostawili, byłoby to zakłamywanie rzeczywistości. Szkoła jest na co dzień miejscem radosnym, roześmianym, pełnym życia i optymizmu, którym można się zarazić, jeśli tylko będzie się tego chciało. Czasami wystarczy wyjść z pozytywnym nastawieniem i nie zakładać, że spotka nas coś przykrego, ale samemu inicjować dobre relacje. Może to zabrzmi jak z taniego coachingu albo telewizyjnych ewangelizatorów sukcesu rodem zza wielkiej wody, ale rzeczywiście chyba tak jest, że pozytywne nastawienie to klucz do dobrego samopoczucia. I tego wszystkim na ten nowy rok szkolny życzę, żebyśmy pomimo wszelkiego zła i wszelkiej ciemności, która nas otacza, byli tymi iskrami, które będą rozpalały ogniska dobra. Im nas więcej, tym lepiej będą nas w tych mrokach widzieć. Płońmy!