Nie ma złych emocji. Wszystkie emocje są nam potrzebne do codziennego funkcjonowania. Często jednak przyjęło się myśleć, że niektóre z nich są złe, trzeba je chować głęboko i lepiej nie przyznawać się do tego, że się je odczuwa.

Myślę, że szkoła przoduje w kreowaniu wizji dobrych i złych emocji. Szkolne relacje odbywają się najczęściej w bezpiecznych widełkach akceptowalnych emocji. Każdy, kto jest zbyt wylewny, radosny i ekstrawertyczny, szybko w szkole zyskuje różnorakie łatki, w zależności od tego, w jakim kierunku ta wylewność idzie. Jedni działają w samorządzie, inni są wolontariuszami, a jeszcze inni udzielają się artystycznie. Myślę, że takich przykładów moglibyśmy wymieniać jeszcze wiele. Ich ekstrawertyzm i związane z tym emocje, które są na wierzchu, powodują, że są odbierani przez nauczycieli oraz koleżanki i kolegów w określony sposób.

Na drugim biegunie mamy introwertyków, którzy odzywają się, kiedy muszą albo kiedy zostaną do tego zmuszeni. Najchętniej zaszyliby się w ławce pod ścianą albo pod oknem i przeczekali 45 minut lekcji we względnym spokoju. Oni też bardzo często dostają łatkę dziwaków, sobków, odludków, aspołecznych i niekoleżeńskich typów. Wiadomo, że to nie musi być prawda i najczęściej nie jest, ale raz nadaną łatkę ciężko zmienić.

Paradoksalnie z tymi łatkami może być trudno żyć i jednym, i drugim. Te łatki ułatwiają pracę nauczycielom, porządkują szkolne uniwersum, nadając mu określony kształt. W tym uniwersum każdy musi być jakiś i nie chodzi wcale o to, że ma być wyjątkowy, ale w swoich zachowaniach ma być przewidywalny i dopasować się do ramek zaprojektowanych przez nauczyciela. Jeśli ekstrawertyk ma gorszy dzień albo introwertyk próbuje przełamać swoje bariery i być aktywnym, spotyka się to często z komentarzami wyrażającymi (często ironicznie) zdziwienie nagłą zmianą. A to najczęściej kończy się podcięciem skrzydeł i samoograniczaniem następnym razem.

Myślę, że nie musi to wynikać ze złośliwości i złej woli, ale po części z wychowania i głupich tekstów starszych wujków i cioć, które podświadomie przejęliśmy do swojego repertuaru odzywek. Po części może to być też chęć elokwentnego zabłyśnięcia. Myślę, że oba te przypadki trzeba w sobie przepracować i unikać tego jak ognia. Wielokrotnie to już pisałem, ale szkole potrzeba empatii, potrzeba uważności na emocje wszystkich, którzy w szkole są. Nie możemy sobie pozwolić na głupie komentarze w stylu „nie maż się”, „jutro też jest dzień”, „inni mają gorzej”, „nie przesadzaj”, „nie pajacuj” i wiele innych, które pewnie cisną wam się teraz do głowy.

Pamiętajmy, że wychowanie, które szkoła ma wspomagać, nie rodzi się ze słów, z tego, co nauczamy, ale z tego, jak żyjemy, jak się do siebie odnosimy. Relacje rodzą relacje. Zadbajmy więc, żeby te relacje były jak najwartościowsze, żeby były wzorem do naśladowania dla tych młodych ludzi, którzy często są pogubieni, zdezorientowani i docierają do nich sprzeczne sygnały.

Wierzę, że szkoła stoi przed rewolucją relacji, uważności na emocje i otwartości na każdego człowieka. Instytucja tego sama nie zrobi, zrobimy to my – ludzie w tej instytucji.