Padł kolejny rekord prób samobójczych wśród młodzieży. W porównaniu z rokiem 2020 wskaźnik ten wzrósł aż o 150%, co jest wynikiem strasznym, który powinien dać do myślenia wszystkim, którzy mają styczność z młodymi ludźmi, a w szczególności rodzicom i nauczycielom. Jestem głęboko przekonany, że istnieje konieczność przeanalizowania modelu wychowawczego polskiej szkoły, bo na to państwo ma wpływ. Konieczne jest również spojrzenie na swoje własne rodzicielstwo, na relacje, jakie tworzymy z naszymi dziećmi.

Wielokrotnie pisałem o dotychczasowym modelu wychowania, który bardzo silnie opierał się o budowanie silnego autorytetu i straszenie konsekwencjami. Myślę, że wielu przedstawicieli pokoleń urodzonych przez 2000 rokiem, i młodszych pewnie też, usłyszało słowa w stylu „poczekaj, aż ojciec wróci”, „powiem pani w szkole”, „będziesz kopał rowy” i wiele, wiele innych, które na pewno przychodzą do głowy czytającym ten tekst. Wychowanie odbywało się na zasadzie straszenia odroczoną konsekwencją niedopasowania się do struktury społecznej, często wyimaginowanej i projektowanej przez porażki i niedoskonałości wychowawców, którzy chcą oszczędzić swoich przeżyć potomstwu, wychowankom, wyposażając ich w zupełnie nowy zestaw traum i przesądów, o których sami nie mają pojęcia.

Nikt nie napisał uniwersalnego podręcznika do wychowywania dzieci i nigdy nie napisze, bo każdy z nas jest inny i na każdego działa coś innego. W jaki sposób więc wychowywać skutecznie? Znów – jest wiele szkół, ale mnie najbliższa jest ta, która każe wsłuchiwać się w głos, werbalizowany i niewerbalizowany, drugiego człowieka, tego słabszego w tej relacji, tego, który dopiero zdobywa doświadczenia życiowe. Wychowanie to proces, który tylko przez pewien czas, być może najważniejszy, wymaga asystowania, mądrego kierowania, czasami wyznaczania granic. To jest czas, w którym można albo dobrze podlewać i nawozić młode pędy, tak aby same sobie radziły w przyszłości, ale można też te młode pędy przesuszyć lub przesadzić z troską. Myślę, że te botaniczne metafory są czytelne. Jeśli będziemy traktowali dziecko nie jak przedmiot wychowania, ale jak partnera, kogoś, kto jest nam dany tylko na chwilę, jak na kogoś, kto zaraz sam będzie wychowywał, to mamy dużo większą szansę odnieść sukces i być świadkami wspaniałego wzrostu i dojrzałości.

Wartościowe relacje to w zasadzie wszystko, co potrzeba, żeby dać młodemu człowiekowi bazę, fundament, na którym będzie budować swoją dojrzałość i dorosłość. Wiadomo, że nie każdy (często straumatyzowany) dorosły ma narzędzia, żeby takie relacje budować. Myślę, że szkoła jest takim miejscem, które mogłoby z jednej strony kompensować deficyt relacji opartych o uznanie, uwagę i szacunek, a z drugiej dostarczać rodzicom wiedzy i środków do poprawy tych deficytów w środowisku rodzinnym.

Plaga depresji, zachowań autoagresywnych i prób samobójczych nie bierze się znikąd. Nie można oczywiście niczego upraszczać, ale położenie większego nacisku na relację powinno otworzyć drogę do rozwiązywania nabrzmiałych problemów. Jest to jednak niezwykle trudne, bo nie da się zmienić siebie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zmiana jest procesem często bolesnym, ale w tej delikatnej naturze, jaką jest wychowanie, niezbędnym.

Dbajmy o siebie i o swoich bliskich.