A gdyby nagle jutro nasz świat miał się skończyć? Czy zdążyłam zrobić wszystko, co zaplanowałam sobie do zrobienia w tym życiu? Oczywiście, że nie. Zapewne nie doszłam nawet do połowy. Co z tego, że zawsze robiłam kilka rzeczy naraz, dwa kierunku studiów w tym samym czasie, trzy lata w ciągu jednego roku, praca, doktorat i dziecko... Co z tego, że już przekroczyłam 40, jeszcze tylu rzeczy nie widziałam na własne oczy, nie miałam okazji, aby podziwiać piękno stworzenia ani wspaniałe dzieła ludzkich rąk. To wciąż za mało, aby zobaczyć moje dzieci, gdy przeżywają swoją pierwszą miłość, gdy wyprowadzają się z domu, aby zmierzyć się z życiem. Nie przeżyłam jeszcze wzruszeń związanych z ich odwiedzinami u starej matki, o której wciąż pamiętają. A przecież i tak przeżyłam już więcej niż inni, którzy może nie żyli tak intensywnie jak ja, a może po prostu umarli wcześniej.
Jako młodzi ludzie żyjemy w złudnym przeświadczeniu o swej długowieczności, o rozciągliwości czasu, który wlecze się niemiłosiernie od dzwonka do dzwonka. Czekamy z utęsknieniem na koniec: koniec lekcji, roku szkolnego, młodości. Chcemy wszystko przyspieszyć, przeskakując życie co kilka dni, a może nawet lat. Byle szybciej dotrzeć do upatrzonego celu, czasem mało ambitnego, jak sobotnia impreza, wakacje, osiemnastka kolegi, a czasem bardziej konkretnego, jak uzyskanie pełnoletności czy może wyprowadzka od rodziców. Będąc skupionymi tylko na tym jednym punkcie zaznaczonym porządną kropką w naszym życiowym kalendarzu, omijamy bezwiednie różne możliwości i nie mamy czasu, aby pochylić się nad tym, co nas spotyka i doświadczyć bogactwa przeżyć. Zupełnie, jakbyśmy chcieli przeskoczyć ze szczytu góry na kolejny szczyt bez schodzenia w doliny, bez rozglądania się wkoło i podziwiania widoków. Byle do przodu, byle jak najszybciej, bez ociągania i marudzenia.
Każde życie jednak ma swój koniec. Nie wszyscy mogli dożyć nawet tych czterdziestu jeden lat, które ja świętowałam w tym roku. Mój koniec również może nadejść w każdej chwili, tak jak koniec wszystkiego, co znamy. Gdyby jutra miało już nie być, co byśmy zrobili jako najważniejsze z listy pt. „rzeczy do zrobienia w tym życiu”? Czy naprawdę chcielibyśmy nadrobić odkładane na potem wycieczki? Może ktoś faktycznie poleciałby pierwszym samolotem do Paryża, do Wenecji lub do Egiptu. Inni zdecydowaliby się na skok ze spadochronem, a może na bungee. Znalazłby się też ktoś, kto zawsze oszczędzał, odkładał każdy grosz na czarną godzinę, więc wobec takiego braku perspektywy rozsądnego wydania pieniędzy, postanowiłby wreszcie zaszaleć. Kto nie marzy o „przepuszczeniu” całych oszczędności jednego dnia na jakieś szaleństwo? Inni rzuciliby wreszcie to wszystko: pracę, kredyt, obowiązki i ruszyli w Bieszczady – koniec świata w takich okolicznościach przyrody to jak marzenie. Ale zapewne byliby wśród nas też tacy ludzie, którzy usiedliby tam, gdzie stali i nie wiedzieliby, co dalej. Bo jak w jeden dzień naprawić tyle straconych lat?
Gdyby jutro wszystko miało się skończyć... Jaka byłaby ostatnia myśl obiegająca moją głowę? Jako osoba wierząca zapewne myślałabym o tym, co mnie czeka po śmierci, na co sobie zasłużyłam. Ale zapewne nie potrafiłabym tak szybko odrzucić tego, co osiągnęłam tu, w tym ziemskim życiu. O co bym się martwiła? Czy o to, co było jeszcze przede mną, co zaplanowałam i odkładałam z roku na rok? Czy miałabym pretensje do samej siebie, że nie zajęłam się tym wcześniej? Że ciągle było coś ważniejszego? Czy może ubolewałabym nad tym, co do tej pory zrobiłam i jak moje czyny świadczyły o mnie?
Ile razy mieliśmy żal do siebie, że zachowaliśmy się niewłaściwie. Obraziliśmy się przez jakieś głupstwo, daliśmy się ponieść naszemu rozdrażnieniu i wybuchnęliśmy gniewem. A czasem wręcz przeciwnie, udawaliśmy, że nic się nie stało, tłumiąc w sobie żal i łykając łzy. Po każdej takiej sytuacji postanawiamy sobie: nigdy więcej! Wierzymy szczerze w to, że następnym razem się uda, że nie zaprzepaścimy okazji do rozmowy i wyjaśnienia nieporozumień, nie rozpętamy burzy o błahostki i nie damy sobą pomiatać. Tego typu postanowień jest na pewno więcej. Uczniowie obiecują sobie i rodzicom, że w następnym roku wezmą się do nauki. Rodzice obiecują, że będą więcej czasu poświęcać dzieciom i bardziej empatycznie podchodzić do ich problemów. Dorosłe już dzieci postanawiają częściej odwiedzać swoich „staruszków” i może tym razem uda im się przełamać lody i powiedzieć: dziękuję za wszystko, bardzo was kocham. Pracoholicy zapisują w swoich plannerach: Zrób coś dla siebie! Odpocznij! Weź urlop! Wydaje mi się jednak, że niezbyt często udaje nam się zmienić swoje postępowanie, chyba że znajdziemy się w sytuacji terminalnej.
Gdyby jutro znany nam świat, nasz czas i nasza rzeczywistość dobiegły końca... Na pewno większość z nas byłaby tym zaskoczona, obudziłby się gdzieś wewnątrz bunt, brak zgody na taki nagły i bezdyskusyjny koniec bez zapowiedzi. Lubimy wszystko wiedzieć wcześniej i być przygotowani z dużym wyprzedzeniem, aby nic nas nie zaskoczyło. Mamy wtedy poczucie, że panujemy nad wszystkim, że rządzimy nie tylko w swojej rodzinie, w swojej pracy, ale także, że trzymamy ster swojego życia. Dopiero mając możliwość weryfikacji, spojrzenia z dalszej perspektywy, dostrzegamy, ile błędów popełniliśmy, ile rzeczy chcielibyśmy poprawić. Zupełnie jak podczas sprawdzania pracy pisemnej pisanej na brudno. Życia jednak nie da się przeżyć na próbę. Jedyne, co możemy zrobić, aby je poprawić, to żyć od teraz lepiej, niż żyliśmy do tej pory. Być może właśnie dzisiaj jest na to ostatnia szansa?