Coś się kończy, coś zaczyna. Za nami bardzo trudny rok, naznaczony pandemią, kryzysami społecznymi, rosnącą polaryzacją społeczną. Za nami rok, który kończy się dramatycznymi informacjami o zgonach spowodowanych COVID-em. Wszystko drożeje, inflacja szaleje, a światełko w tunelu to najprawdopodobniej nadjeżdżający z dużą prędkością pociąg.
Czy rzeczywiście nagromadzenie złych informacji jest tak wyjątkowe w tym roku, czy może przyzwyczailiśmy się już do mniejszego lub większego wzrostu pomyślności w ubiegłych latach? Oczywiście uogólniam, bo wiadomo, że subiektywnie patrząc, każdy ma jakieś dramaty. Ale jako społeczeństwo przeżyliśmy ostatnio kilka naprawdę dobrych lat, w których pensje rosły, kredyty taniały. Stać nas było naprawdę na wiele. A do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja i ciężko potem zgodzić się na obniżenie standardów. Jest to oczywiście zrozumiałe. Każdy chce mieć raczej lepiej niż gorzej.
Czasami nie mamy wpływu na sytuację wokół nas. Stopy procentowe, podwyżki cen są poza naszym zasięgiem. Ale tak naprawdę to, na co mamy wpływ, to nasze nastawienie względem tego, co nas otacza. Możemy oczywiście biadolić, że kiedyś to były czasy, a teraz nie ma, i rozpamiętywać to, co było dobre, ale było. Możemy też zaakceptować zmieniającą się rzeczywistość i skupić na tych, którzy są wokół nas. Brnąc w marazm i pesymizm, zatruwamy nie tylko siebie, ale też najbliższych.
A to przecież czas kryzysu jest takim „sprawdzam” od losu. Jest momentem, w którym powinniśmy trzymać się razem i okazywać wsparcie, bliskość i być elementem stałym w tym zmieniającym się świecie. Zamiast płynąć z prądem frustracji, lęków i zmian, na które przecież nie mamy wpływu – bądźmy punktem odniesienia.
To nie jest oczywiście łatwe, bo wymaga zaparcia się siebie, wymaga silnej psychiki i bycia świadomym swoich emocji, swoich reakcji. Wielokrotnie w tym roku o tym pisaliśmy. Chyba każdy z nas lubi widzieć wokół siebie takie latarnie morskie, które wskazują jasne ścieżki w ciemnościach, które nas otaczają. Lubimy w czasie naszego życia spoglądać w ich kierunku i upewniać się, że kroczymy właściwie.
To są właśnie autorytety, których jest coraz mniej. I spośród tych wszystkich kryzysów, które nas otaczają, ten jest chyba najtrudniejszy. Bo w momencie, gdy w mrokach trudności nie mamy się na kim wzorować, brak nam tej oświetlonej ścieżki, jest dużo łatwiej gubić się i popełniać błędy. Dlatego właśnie warto dbać o siebie, o swój rozwój, o swoje emocje i być świadomym tego, co się wokół nas dzieje. Skoro nie ma autorytetów albo jest ich stanowczo za mało, musimy wziąć większą odpowiedzialność za nasze życie.
Mam świadomość, że brzmi to wszystko bardzo smutno i źle. Nie ma autorytetów, jesteśmy u progu wielkich kryzysów i ogólnie wszystko jest nie takie, jak byśmy chcieli. Ale takie jest nasze życie i ono naprawdę takie było przez całą historię świata. Czasy dobre przeplatały się ze złymi. Sukcesy zawsze szły w parze z porażkami. To, co jest w tym wszystkim kluczowe, to nasze nastawienie wobec tych zawirowań. Czy zapuścimy korzenie? Czy damy się porwać nieobliczalnemu nurtowi przyspieszającej znów historii? Czy chcemy, żeby świat dział się, czy chcemy raczej kształtować to, co wokół nas?
Każdy musi sobie na te pytania odpowiedzieć sam, a nie są one łatwe i tak naprawdę to one, a w zasadzie odpowiedzi na nie, stanowią fundament naszego człowieczeństwa.
Jeśli miałbym czegoś życzyć sobie i wszystkim ludziom na ten nowy rok, to tego, żeby nie czekać na wielkie daty, przełomy, ale podjąć decyzję tu i teraz – decyzję o swoim rozwoju, o wzięciu życia za rogi i nie czekaniu, że ktoś coś nam da. Ale to nie wszystko – bo jeśli już tę decyzję podejmiemy, to nie bądźmy w niej egoistami, nie chełpmy się tym, że jesteśmy lepsi. To będzie oznaka, że niczego nie zrozumieliśmy. Bądźmy dobrzy dla siebie nawzajem.