Początek czerwca to czas, gdy myślimy o dzieciach. Dzieci czekają na to, by być obdarowane. Jeśli nie dostają podarunków, czują się rozczarowane. Każde dziecko czeka na prezent, a w gruncie rzeczy na obdarowanie. To, co spełnia pragnienia dziecięcego serca, zależy od tego, co to serce czyni szczęśliwym.
Każdy z nas, niezależnie od wieku, ma taką przestrzeń, która zaspokaja nasze najgłębsze pragnienie szczęścia. Każdy z nas ma też w sobie dziecko, które pragnie tego, co daje mu jego najbardziej intymne doświadczenie szczęścia.
Czasami mówi się o naszym wewnętrznym dziecku, które należy pielęgnować. Czym jest w zasadzie teoria wewnętrznego dziecka? Stworzył ją Jeffrey E. Young w pracy terapeutycznej, pojawia się też w pracach Erica Berne'a. Na czym polega owa teoria? Kim jest wewnętrzne dziecko w nas? W istocie to metafora uosabiająca naszą wewnętrzną witalność, spontaniczność, radość emanującą ze wszystkich dzieci na początku ich życia. Jeśli nie czujemy jej w wieku dorosłym, może to oznaczać, że nasze wewnętrzne dziecko zostało zamknięte głęboko w nas i płacze. Nasze odczuwanie satysfakcji z życia zależeć będzie od poziomu świadomości i zaopiekowania się naszym wewnętrznym dzieckiem. Co to oznacza w praktyce? Jako dzieci jesteśmy otwarci na świat i przeżywanie rzeczywistości na taki sposób, jaki dyktuje nam serce. To najbardziej indywidualne doświadczenie życia. Dziecko płacze, gdy jest mu smutno, cieszy się do łez, bawi bez skrępowania, jest spontaniczne. Dlaczego jako dorośli często nie umiemy zachować nawet minimum tego podejścia do doświadczania własnych emocji? Proces zamykania i uciszania naszego wewnętrznego dziecka zaczął się w momencie, gdy nasi rodzice karcili nas za płacz (a w rzeczywistości za okazywanie emocji) podejściem nie mazgaj się, nie rycz, nie zachowuj się tak, bo co inni powiedzą, nie skacz po kałużach, bo się pobrudzisz lub zawstydzali nas przy innych, krytykując nas, ośmieszając lub tamując nasze emocje. W ten sposób nauczyliśmy się ukrywania naszych przeżyć. Z wiekiem nasze zachowanie się utrwalało. Schemat obronny stał się niezmienny. W dorosłym życiu nie umiemy już skakać po przysłowiowych kałużach, płakać ze śmiechu, robić tych szalonych rzeczy, które dają nam nieprzeciętną radość. Często ostatecznie nie umiemy przeżywać i okazywać swoich emocji: nie tylko radości, ale i smutku. Wiele osób się przekonuje, że w ostatecznym rozrachunku życie nawet na dobrym poziomie, z w miarę unormowanym życiem osobistym, rodzinnym, zawodowym – nie daje satysfakcji i głębokiego szczęścia. Takie tamowanie przeżyć czy brak umiejętności ich okazywania może też prowadzić do poważniejszych zaburzeń w naszej psychice, a nawet do depresji. Niektórym osobom udaje się dotrzeć do momentu, w którym uświadamiają sobie, że owo zamknięcie i blokada tkwi w nich często od dzieciństwa. I sami potrafią się nim zająć. Ale czasami potrzeba specjalistycznej pomocy. Dlatego teoria wewnętrznego dziecka jest wykorzystywana w terapiach.
Możemy jednak zapytać sami siebie, czy nie ma w nas przestrzeni, która była kiedyś częścią nas, a teraz jej nie umiemy doświadczać. Może to dotyczyć sposobu przeżywania różnych spraw. Może to dotyczyć tego, jak reagowaliśmy kiedyś na sukces czy porażkę. Jak przeżywaliśmy radość lub smutek? Co takiego w nas się zmieniło, że jest nam to obce? Dlaczego zostało w nas zakopane? Boimy się wręcz wrócić do tych sposobów przeżywania życia. Dziecko w nas jest ukryte, zakneblowane, zamknięte. Możemy tego doświadczyć w momencie, gdy zablokowaną w nas reakcję czy przeżycie widzimy u innych osób. Taka konfrontacja może okazać się dla nas nie do zniesienia. Gdy widzimy płacz dziecka, napad złości czy smutek – może stać się to nie do zniesienia, bowiem w nas takie emocje zostały zablokowane w dzieciństwie. Dlaczego niektórzy rodzice nie umieją znieść płaczu dziecka z czułością, akceptacją? Nie pozwalają mu na gniew, złość? Może dlatego, że sami zostali pozbawieni możliwości przeżywania takich emocji w dzieciństwie. Sami nie umieją ich przeżywać i akceptować w sobie i tym samym nie mogą pozwolić na to swoim dzieciom.
Jak słuchać naszego wewnętrznego dziecka? Czy można się nim zaopiekować? Jak nauczyć się dać mu w sobie głos?
Pierwszy krok to uświadomienie sobie, że nie muszę być tym, kim inni chcą, bym był, nawet ja sam. Jak często to my pierwsi nakładamy sobie maski i narzucamy na siebie nieprawdziwe obrazy i naklejki: supermama, twardy facet, który nie płacze, lwica, heroiczny mąż, superpracownik itd., itp. Potem inni wtłaczają nas w swoją wizję nas i naszego życia. Jeśli my nie będziemy żyć tak, jak my chcemy, to będziemy żyć tak, jak inni chcą, byśmy żyli.
Drugi krok jest trudniejszy, bo trzeba się zmierzyć z tym, co boli, przed czym uciekamy. Nasze zranione wewnętrzne dziecko nauczyło nas tamowania emocji. Uciekania. Obrony. By jednak odnaleźć nasze zakopane dary, by utulić w nas wszystko, co wymaga miłości, musimy niestety zatrzymać się i zmierzyć z bólem. Przyjrzeć się temu, co nas boli i zapytać dlaczego. Skąd w nas smutek skrywany przez lata? Skąd ból? Zapytaj dziecko w tobie, ile ma lat. Od kiedy skrywa się w tobie? Dlaczego i czego się boi, dlaczego płacze lub dlaczego milczy skulone? Może nie umie nawet płakać? Spróbuj je ZROZUMIEĆ. Jeśli nie umiesz tego zrobić sam, poproś terapeutę. Umów się na spotkanie. Czasami nie trzeba nawet myśleć o terapii, ale o wsparciu. Jeśli bowiem nie zmierzymy się z tym uleczającym spotkaniem w nas, z naszym wewnętrznym dzieckiem, nie staniemy się tak naprawdę dorośli. Dziecko potrzebuje od nas akceptacji, wspierającej miłości. Przytulenia. Zrozumienia, wybaczenia, a nade wszystko akceptacji. Inaczej nie osiągniemy dojrzałości, w której możemy być w pełni sobą. Możemy to zrobić w procesie wizualizacji. Zobaczyć to dziecko w nas. Wytrzymać ból, nawet jeśli będzie przytłaczający. Płakać, jeśli potrzeba. Krzyczeć, jeśli potrzeba, ale dać mu dojść do głosu w nas. Ludzie, którzy podjęli się tego procesu pokochania dziecka w nich, z wszystkimi jego zasobami, doświadczają wielkiej ulgi. Czują, jakby spadały okowy, kamień z serca. Doświadczają uwolnienia. Może nas zaskoczyć inna jakość życia, która się pojawi. Dziecko w nas zacznie dorastać, a wraz z nim i my sami. A dorastanie to przede wszystkim integracja osobowości. To proces. Nie jest to też tylko wzbudzenie w sobie dziecięcej spontaniczności, żywiołowości, ale nauczenie się spełniania swoich podstawowych potrzeb emocjonalnych w adaptacyjny sposób.
Zatem zaopiekujmy się dzieckiem w nas! Dajmy mu wszystko, by zaspokoić jego pragnienie bycia szczęśliwym. Może trzeba będzie nam pomóc, może nawet będzie musiał ktoś nas poprowadzić w tej uzdrawiającej relacji, ale na pewno warto się wybrać w tę podróż. Może się ona okazać niezwykle ważna, może najważniejsza w naszym życiu. W jednej z najbardziej znaczących książek o dojrzewaniu, w znanym na całym świecie „Małym Księciu” Antoine’a De Saint-Exupery’ego możemy przeczytać:
Z dzieckiem [także z tym w nas] jest jak z pudełkiem – zauważyłam – Trudno wyjąć coś, czego się nie włożyło.