W okresie nastoletnim jesteś być może jak chorągiewka na wietrze – zmienny, chwiejny, kapryśny, nierówny.
Jednego dnia jesteś beztroski i wesoły, skory do współpracy i dogadywania się z innymi. Następnego niespodziewanie przychodzi kryzys – niezadowolenie, złość, poczucie absolutnego niezrozumienia i niechęć, żeby z kimkolwiek i o czymkolwiek rozmawiać. Jednego dnia walczysz o wolność i niezależność, wykrzykując rodzicom, że przecież jesteś dorosły, a drugiego wspominasz z rozrzewnieniem momenty rodzinnego ciepełka, kiedy jesteś otaczany maminą nadopiekuńczością. Jednego dnia walczysz o prawo do podejmowania decyzji, innego czekasz bezradnie, aż podejmą ją za ciebie inni.
To zrozumiałe. Jesteś na granicy dwóch tożsamości. Raz więc utożsamiasz się z dzieckiem, innym razem z nastolatkiem aspirującym do bycia dorosłym. To żaden zarzut, ale twoje, może nieco uciążliwe dla ciebie i innych, prawo. Tak właśnie wygląda przekształcanie się dziecka w dorosłego.
Jest to nieunikniony proces, trudny, wykańczający i ciebie, i rodzinę, ale niezbędny, aby doprowadzić cię do odnalezienia własnej tożsamości. Pełen jednak kryzysów, wahań, wybuchów, zagubienia, dezorientacji. A przede wszystkim poszukiwań. Wszelkiego rodzaju. Zaczynasz od swojego wyglądu. Eksperymentujesz. Raz wolisz być wyrazisty, charakterystyczny, bo to uznajesz za najwyraźniejszy wymiar twojej tożsamości. Zamartwiasz się niedoskonałościami cery, nadwagą, niewidocznymi mięśniami, niemarkowymi ubraniami, bo ich brak może w twoim odczuciu społecznie cię wykluczać. Innym razem oprotestowujesz normy całkowitą abnegacją, pokazując, że jesteś ponad wymuszanymi przez świat trendami, standardami. Nikt nie będzie ci dyktował, jak masz się ubierać. A w ogóle to przestaje cię obchodzić, co inni o tobie sądzą. Czasami nawet celowo tak kreujesz swój wizerunek, by udowodnić, że powszechnie przyjęte wzorce piękna ciebie nie dotyczą, jesteś ponad nimi.
Podobne skrajności mogą się pojawiać w zachowaniu. Czasami lubisz być szumny, krzykliwy, hałaśliwy, wierząc, że tym spowodujesz, że inni cię dostrzegą, docenią, polubią, że dzięki temu nie będziesz przezroczysty, bezimienny. Często także dodajesz sobie pewności słowami niecenzuralnymi, może wulgarnymi. Bywa. A czasami chowasz się w ciemnych szkolnych korytarzach, unikasz ludzi, wolisz być niewidoczny. Niepytany, nie odzywasz się.
Na co dzień towarzyszy ci nadwrażliwość. Krzywe spojrzenie, słowa krytyki wytrącają cię z i tak chwiejnej równowagi. Ranią, powodują poczucie odrzucenia. To dlatego, że w okresie przeistaczania się z dziecka w dorosłego jesteś szczególnie skupiony na sobie, więc i cały świat odbierasz, jakby nieustannie coś próbował ci pokazać, wytknąć.
Proces dorastania wymaga od ciebie tylu zmian, tyle wysiłku, że całkowicie przestawiasz się na rozwojowy egocentryzm. Zawężasz horyzonty myślowe i uczuciowe tylko do własnej osoby. Nie powinno więc cię dziwić, że dorastanie to czas nieznośny, trudny, że może masz wrażenie, że cię przerasta. Ale nie bój się, najprawdopodobniej cię nie przerośnie.
Pomocne mogą się okazać humor, dystans, świadomość, że trzeba przez to przejść, że dorastanie to proces, który przecież się kiedyś skończy. Pozwoli to zachować dla samego siebie sympatię, wyrozumiałość i cierpliwość.
Bo w miarę dojrzewania wszystko się wyciszy. Dręczące cię dotąd skrajności w końcu zleją się w jeden spokojny nurt. W końcu zaczniesz odruchowo wybierać tożsamość dorosłego, będzie to dla ciebie naturalne i oczywiste. Zaczniesz szukać swojego piękna wewnątrz siebie, doceniając swoją inteligencję, charakter, wrażliwość. Zaczniesz rozumieć, że pięknym człowiek się staje, a nie jest od razu. Zaczniesz wybierać sposób bycia bliski twojemu coraz wyraźniejszemu „ja”, uodpornisz się na nieprzystawalność do innych, a jednocześnie znajdziesz w innych – tych wybranych – akceptację, rodzącą poczucie przynależności. Nie będziesz już musiał niczego udowadniać. Nie będziesz już próbował zwracać na siebie uwagi za wszelką cenę, kosztem dobrego smaku i ogłady. A twój egocentryzm rozwojowy nie okaże się taki straszny. Bo okaże się tylko rozwojowy, a więc przemijający wraz z zakończeniem metamorfozy. Przynajmniej tak powinno być.