Pytanie może wydawać się co najmniej dziwne, ale nie wzięło się znikąd. Chociaż słowo „zachwycające” na pewno znajduje się w naszym słowniku, to jednak nie używamy go zbyt często. Co nas może zachwycać? Widok panny młodej stojącej w pięknej sukni przy ołtarzu, może krajobraz rozciągający się ze szczytu wysokiej góry, zachód słońca oglądany z tropikalnej wyspy na urlopie... Zapewne jeszcze kilka rzeczy by się znalazło. Mimo wszystko będzie tego wciąż nie za dużo. Mało kto bowiem zachwyca się codziennością, tym, co dzieje się od samego rana wokół nas, rzeczami zwyczajnymi, powszednimi czynnościami. Dlaczego? Ponieważ przywykliśmy.

 

Przywykliśmy do tego, że co rano mamy świeże pieczywo na śniadanie, gorącą kawę, ciepłą wodę w kranie i ubranie przygotowane dzień wcześniej, które wybraliśmy spośród wielu wiszących w szafie. Wieczorem zaś nikogo nie dziwi światło pod sufitem, prąd w gniazdku czy też kolacja, która zaspokoi głód i pozwoli błogo zasnąć w wygodnym łóżku. Dla nas to codzienność. Potrafimy wręcz marudzić, że nie taki chleb lub płatki, że skończyło się mleko albo ser, że znowu się przytyło i spodnie nie chcą się dopiąć. Mamy własne oczekiwania wobec każdego dnia i wybieramy bardzo konkretnie to, na czym chcemy się skupić. Gdy dzieci wracają ze szkoły, chcemy usłyszeć, że dostały dobrą ocenę, napisały dobrze klasówkę i zajęły znaczące miejsce w konkursie. Gdy wyjeżdżamy samochodem w miasto, mamy zamiar przejechać jak najszybciej, bez stania w korkach. Gdy idziemy do pracy, chcemy, aby wszyscy współpracownicy działali według naszego schematu. Jeśli coś z tego misternego planu nie wypali, czujemy się tak, jakby cały nasz świat się zawalił. No zwyczajnie nie ma już po co żyć. Szukamy winnych takiego obrotu sprawy i staramy się znaleźć przyczynę tego, że cały wszechświat jest przeciwko nam.

 

Ja jestem skłonna tłumaczyć to podejście do życia zmęczeniem, rutyną i zmęczeniem tą rutyną. To u ludzi dorosłych. Niestety, taki sposób patrzenia na rzeczywistość przejmują od nas nasze dzieci. Coraz młodsi ludzie chodzą po szkole z wyrazem przygnębienia na twarzy. Pytani, odpowiadają, że „wszystko jest do bani”, „nic mi się nie chce”, „mam koszmarny dzień” itp. Będąc nauczycielem, staram się zmusić ich do refleksji, przywołać to, co wydarzyło się od rana i było powodem do radości lub poprawiło im nastrój choć na chwilę. Ależ to jest ciężkie zadanie! Pierwsza odpowiedź, jaka pada, to: „nic”. Trzeba trochę podrążyć, a nawet samemu podsunąć coś oczywistego, co jednak było dobrym doświadczeniem tego dnia. Mogło to być na przykład spotkanie się z przyjaciółmi czy może odwołana lekcja. Idę tak krok po kroku i coraz bardziej rozdrabniam tę ich codzienność na najprostsze radości, takie jak słoneczny dzień, śniadanie przygotowane przez mamę. Nie zatrzymuję się na tym, idę dalej: zdrowie, które pozwala wstać z łóżka i cieszyć się życiem, szkoła, w której mogą uczyć się za darmo, rodzina i dom, do którego wracają po lekcjach. Wymieniam to wszystko, za co mogą być wdzięczni, a często nie są.

 

W księgarniach, również tych wysyłkowych, można znaleźć pewną nowość. Mianowicie WDZIĘCZNIK lub też DZIENNIK WDZIĘCZNOŚCI. Coraz częściej mówi się też o terapii poprzez wdzięczność. Jest to odpowiedź na potrzebę współczesnego społeczeństwa, w pewnym sensie znak czasu. Żyjemy w świecie, w którym wszystko mamy. Oczywiście mówię tu o rzeczywistości krajów rozwiniętych, a nie Trzeciego Świata. Na naszych oczach rosną kolejne pokolenia prowadzące życie typowo konsumpcyjne. Chętnie zadzwonią do kolegi, koleżanki czy do rodziców, aby powiedzieć, jakie fajne buty są w sklepie, jaki nowy smartfon wszedł do sprzedaży i dlaczego muszą je kupić. Mają pieniądze na wszystko, co według nich jest niezbędne do życia. Wakacje spędzają za granicą w opcji all inclusive. I chociaż nie dotyczy to wszystkich, to jednak spora część naszych dzieci właśnie tak funkcjonuje. Wobec podobnych atrakcji, które powoli stają się czymś zwyczajnym, nie potrafią docenić drobnych radości, takich jak piękny zachód słońca, zdrowe i sprawne nogi lub coś bardziej przyziemnego, lecz jakże ważnego, jak choćby rodzina, dach nad głową i jedzenie w lodówce. Po pewnym czasie zaczyna brakować im chęci do życia, jakiejkolwiek motywacji do działania, nawet takiej, aby wstać rano z radością i być wdzięcznym za to, co mają. To prowadzi do obniżenia nastroju, przytłaczających myśli, a w końcu może nawet do depresji. Terapia wdzięcznością wpisuje się w obecne potrzeby. Ma pomóc dostrzec to, co w naszym życiu zasługuje na docenienie, a może nawet na zachwyt.

 

Jaki mamy w tym udział my, rodzice? Ogromny. Zastanówmy się, z czego my sami się cieszymy i za co jesteśmy wdzięczni. Czy kiedy wstajemy rano, nasze dzieci widzą uśmiech na naszej twarzy i odmalowaną na niej radość z kolejnego dnia życia? Czy usłyszą słowa: „Ale dzisiaj będzie piękny dzień!” lub, wychodząc do szkoły, „Dobrej zabawy!”? Jakie pytania padają z naszych ust w ciągu zwyczajnego dnia? Na co zwracamy uwagę? Jeśli wracające do domu dziecko usłyszy tylko: „Co dziś dostałeś?”, wie, że dla rodziców najważniejsze są oceny. Może chciało opowiedzieć o nowym koledze, wygranym wyścigu czy pięknej pracy plastycznej. Ale nikt go o to nie pyta, a gdy zaczyna sam mówić, nie dostrzega zainteresowania tematem. I tu trzeba zauważyć, że mamy do czynienia z zamkniętym kołem. Nasze zachowanie bowiem również wynika z tego, co wynieśliśmy z domu rodzinnego. To, za co jesteśmy wdzięczni, zależy w dużej mierze od tego, co doceniali nasi rodzice i dziadkowie. Od poprzednich pokoleń uczymy się hierarchii wszystkiego. Czas powiedzieć STOP, przerwać ten łańcuch i zacząć coś nowego, coś własnego, co przyniesie dobre owoce w naszych dzieciach i za co na pewno będą nam wdzięczne, a my dostrzeżemy konkretne owoce. Dobrym pomysłem jest codzienne podsumowanie dnia. My z mężem, jako osoby wierzące, codziennie modlimy się razem z dziećmi. Osoby niewierzące mogą wybrać inną formę, nawet zwykłą rozmowę przy kolacji czy też podczas zasypiania. Dla nas właśnie modlitwa jest dobrym momentem na to, aby wyłuskać spośród trudów i zmartwień radosne momenty i pokazać dzieciom dobro, jakie nas spotkało. W ten sposób uczymy się wdzięczności. Nigdy przecież nie jest tak, że wszystko „jest do bani”.