To stwierdzenie wydaje się banalne na pierwszy rzut oka. Jak można być daleko od siebie? Można. Można siebie nie zauważać. W relacji małżeńskiej, rodzicielskiej – pomijać siebie. Skupiać się tylko na drugim w imię bezwarunkowej miłości. Nawet wśród przyjaciół zdarza się, że jedna osoba jest przysłowiowym „braczem”, a druga „dawaczem”. Czy taka przyjaźń, miłość jest naprawdę idealna? Czy jednak nie? W czym tkwi sedno miłości, przyjaźni? Gdzie w tym jesteśmy my sami?
Z całą pewnością nie możemy kochać innych, jeśli nie umiemy kochać siebie. Jeśli w nas tkwi nienawiść do samych siebie, brak akceptacji siebie – będziemy te uczucia sączyć w relacjach do innych. Nie da się przeskoczyć siebie – ominąć, być kimś innym dla najbliższej nam osoby, jaką jesteśmy my sami, a kim innym dla innych. Choć może na krótką metę tak. Ale na dłużej nie mamy szans żyć na dwa różne sposoby.
Temat kochania, akceptowania i bycia dla siebie dobrym i czułym jest wciąż podejmowany na różne sposoby w Internecie, na blogach itp. Niektórzy nie lubią psychologiczno-coachingowego języka pracy nad sobą, rozwoju osobistego, teorii szczęścia, które przyciągamy, i tego typu podejścia. Jednak każdy z nas może zbliżyć się do siebie, by posłuchać swego wewnętrznego głosu. Często zagłuszanego przez natłok obowiązków, pracy, zobowiązań różnego typu. Wydaje nam się, że na nic już nie mamy czasu. Jednak to tylko wymówka. Zwykle ludzie mający wiele na głowie, wielozadaniowi mają niezwykły potencjał. Ale bywa, że nie chcą znaleźć czasu dla siebie. Na samotny spacer. Bez dzieci, męża, żony czy koleżanki lub kolegi w potrzebie. Na samotną podróż po Polsce choćby. Zawsze znajdą argumenty, które przeciążają na rzecz innych. I słyszmy: „dzieci są najważniejsze – są jeszcze małe”, „mąż tyle pracuje – muszę być do dyspozycji rodziny”, „koleżanka na pewno chciałaby, bym do niej przyjechała, tyle siedzi w domu, przeżywa trudne chwile”. Itd. itp. A gdzie w tym myśleniu o innych jesteś ty sam? Czego najbardziej pragnie twoje wewnętrzne ja? Za czym ty tęsknisz, o czym marzysz? Czego potrzebujesz? Na jakim etapie życia jesteś? Żyjesz w spokoju ducha i równowadze, która daje ci prawdziwe szczęście?
Czasami wystarczy zbliżyć się do siebie… tylko trochę. Zatrzymać się każdego dnia na kilka minut i posłuchać swojego głosu. Wewnątrz siebie. Skupić się na sobie. Zapytać się siebie: Dlaczego jestem zła? Smutna? Dlaczego mąż/żona tak mnie denerwuje? Dlaczego nie mam cierpliwości do dzieci? Co daje mi dziś radość? Za co jestem wdzięczny? Dlaczego reaguję tak, a nie inaczej? Czy mogę spojrzeć na siebie łaskawym okiem? Być wyrozumiałym dla własnych emocji? Szukać korzenia naszych emocji, które tkwią w naszym życiu – w przeszłości.
Zbliżyć się do siebie to także umieć powiedzieć „nie” z miłości. Czy kiedykolwiek powiedziałeś(-łaś) komuś „nie”, dlatego że poczułeś, że jesteś równie ważny w jakiejś konkretnej sytuacji, podobnie jak zaspokojenie czyichś emocji, potrzeb lub czegokolwiek innego? Czy mówiłaś kiedyś „nie” z miłości? Nie będzie kolejnej zabawy z mamą, bo mama chce teraz wypić kawę w spokoju, a potem się pobawimy. Za takim „nie” idzie miłość spokojna i radosna.
Bycie życzliwym wobec sobie. Ciepłym i wyrozumiałym (nie pobłażliwym), ale z dużą dozą empatii wobec siebie. Akceptacja tego, co lubisz, i odwaga mówienia o tym bliskim – nawet jeśli nie jest to odbierane z zachwytem lub odbierane z lekkim uśmiechem. Bo przecież to, co lubimy, sprawia, że życie ma smak. Zaspokaja nasze głębokie potrzeby. Zwykle mając dzieci, zapominamy jakby o sobie. Całą naszą miłość, troskę podporządkowujemy dzieciom. Niektórzy rodzice w imię fałszywej wolności i poszanowania godności dziecka podporządkowują nawet innych i ich zachowania swoim dzieciom i swojemu stylowi wychowania. Często kończy się to niezręczną sytuacją towarzyską. A miłość to stawianie granic. Nie najpierw dziecku, ale w pierwszej kolejności sobie. Jeśli dziecko poczuje, że mama lub tata też potrzebują wolności i czasu tylko dla siebie, łatwiej będzie mogło zaakceptować to, iż świat nie kręci się wokół niego, a inni w rodzinie tak samo potrzebują miłości i akceptacji. Bez tych granic szybko pojawią się negatywne emocje, przemęczenie i frustracja, która często jest wysyłana w kierunku dziecka i obarcza go podświadomie winą za naszą złość, nerwy, łzy bezsilności. A przecież to nie wina dziecka, że jesteśmy przemęczeni, sfrustrowani, ale to nasz brak stawiania swoich granic i troszczenia się o siebie. Za mało miłości do siebie. Za mało troski o swoją równowagę i autentyczność. Chcemy być często idealni dla innych, ale zapominamy, że miłość drugiego przyjmuje nasze słabości i ułomności.
Być bliżej siebie – od tego zacznie się nasze szczęście z innymi, z Bogiem. Kochać siebie – to początek drogi szczęścia. Nawet jeśli żyjesz sam, kiedy zbliżysz się do siebie, staniesz się otwarty na innych. Będziesz jak źródło, z którego inni będą się chcieli napić.