Czasami ciężko jest nam pogodzić to, co wiemy, z tym, co czujemy. Często rozumem ogarniamy to, jak w danej sytuacji się zachować, ale nasze emocje krzyczą i wyrywają się z naszego serca, zagłuszając nierzadko cichy, ale stały i równomierny głos mózgu, który – przy dobrze zintegrowanym człowieku – zazwyczaj ma rację. Czy to oznacza, że powinniśmy unikać okazywania emocji i stać się do bólu racjonalni?
Oczywiście odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest prosta, bo i – umówmy się – nasze życie nie należy do najłatwiejszych i na co dzień spotykamy się z tak różnymi sytuacjami, że ciężko jest cokolwiek zaplanować. Możemy sobie oczywiście założyć, że w danej sytuacji zachowamy się w określony sposób, ale tak naprawdę, jak mówi stare porzekadło, na tyle się znamy, na ile nas sprawdzono. Może się więc okazać, że w sytuacji silnej stymulacji emocjonalnej coś w nas po prostu pęknie. Warto więc, kiedy będziemy przygotowywać się na to, na co ciężko się przygotować, dać sobie margines na niespodziewaną reakcję. Już samo to będzie elementem łagodzącym nasz szok, zarówno ten wywołany sytuacją, jak i ten drugi (często bardziej dojmujący) – wywołany naszą reakcją na dane zdarzenie. To wszystko tak naprawdę rozbija się o konieczność namysłu nad sobą samym, autorefleksji, wejrzenia w głąb siebie, nie tylko jako oskarżyciel, co nam się przecież często zdarza, ale przede wszystkim jako przyjaciel. Bo to, że musimy być sami dla siebie przyjaciółmi, to oczywiste. Nie możemy kochać kogoś innego, jeśli sami siebie się nie kochamy.
Odnoszę wrażenie, że współczesny świat wmawia nam, że powinniśmy być jak najmocniej rozłączeni od swojego wnętrza w codzienności, że powinniśmy się dopasować do schematów i ról w społeczeństwie bez większej dyskusji. I oczywiście nie ma niczego złego w dopasowaniu się, ale ważne, żeby nie odbywało się to bezrefleksyjnie, na zasadzie „zacisnę zęby” i „tak trzeba”. Jest to prosta droga do wypalenia i depresji.
Bardzo dobrze, że w dzisiejszym świecie nie ma już tabu psychologa i psychoterapii, bo dla niektórych jest to jedyna możliwość, żeby porozmawiać z samym sobą, żeby odnaleźć dawno zagubiony klucz do swojego wnętrza. W tym zabieganym czasie, w którym nie da się już chyba zwolnić, bardzo łatwo jest się pogubić i wypuścić z rąk linki relacji, przyjaźni, miłości czy zwykłej sympatii. Te linki, które do tej pory trzymały ludzi blisko siebie, puszczone wolno, powodują, że brakuje nam nie tylko punktów odniesienia, ale przede wszystkim naturalnych barier, przez których brak dużo łatwiej nam popełniać błędy, o których kiedyś, być może, ktoś by nas uprzedził, ostrzegł.
Puszczeni wolno, jesteśmy narażeni na odbijanie się od siebie w przypadkowych związkach, „one night stand”, w przypadkowych relacjach w pracy, przy projektach. Ciężko nam się osadzić w jakimś kontekście, bo tego kontekstu po prostu nie ma. Świat mknie przed naszymi oczami jak przewijany fragment filmu albo reklamy, na które nie chcemy patrzeć, ale musimy je ścierpieć.
Warto więc chyba zainwestować w wersję premium naszego życia, otoczyć się trwałymi relacjami, a przede wszystkim zbudować relację wewnętrzną – z samymi sobą, bo bez tego nadal będziemy tylko bezwolnymi automatami, którymi steruje niewidzialna ręka współczesnej cywilizacji.