Kwestia dzieci i wakacji może zostać potraktowana dwojako. Pierwsza wersja – świetnie, będzie luz, odpoczynek i wspólny czas – jest chyba dość… rzadka. Druga wersja – panika – wydaje się dużo częstsza. Na czym ta panika polega? Często na poczuciu obowiązku, aby cały, dosłownie cały czas dzieciom zagospodarować. Motywy mogą być różne: żeby miało fajne wakacje, żeby nie przeszkadzało, żeby nie odstawało (od ogólnych trendów), żeby się nie nudziło, żeby nie zadręczało.
Kiedy jednak uda się tej trosce o brak wakacyjnego przydziału dziecka zaradzić, okazuje się, że w niektórych przypadkach pojawia się nowy problem – nadmierny niepokój, czasami lęk, panika, czy dziecko, zwłaszcza to wyjeżdżające pierwszy raz, sobie poradzi. I jest to bardzo poważny problem, który może skutecznie zniszczyć czas (wolny przecież) rodzica, a nawet czas dziecka. Lubimy mieć dzieci na oku (nawet jak nas męczą), lubimy trzymać rękę na pulsie (nawet jak nasz jest za wysoki). Po prostu jesteśmy troskliwymi i opiekuńczymi rodzicami. I czasami ciężko tę rodzicielską pępowinę przeciąć.
Co jednak daje przecięcie tej pępowiny? Po pierwsze dzieci zaczynają się uczyć. Uczą się życia. Pod naszymi czułymi skrzydłami, nie ukrywajmy, ta nauka przebiega dużo wolniej. Samodzielność zdobywana na obozie harcerskim, sportowym, na kolonii jest wieloaspektowa. Radzenie sobie dotyczy i różnych czynności samoobsługowych, i emocjonalności, i kreatywności, i szukania sposobów na rozwiązywanie problemów, i budowania relacji z rówieśnikami, także rozwiązywania konfliktów, bo przecież uciec przed nimi do domu się nie da. Stawianie czoła tak wielu wyzwaniom życia, i to wszystkim naraz, w pierwszej chwili może na dziecko wpłynąć stresująco, frustrująco, może wywołać odruch „chcę do mamy”, może powodować chlipanie w poduszkę. Może. Ale po pierwszym szoku tej szkoły samodzielności ujawniają się już tylko zalety takich wakacji bez rodzica. Dziecko uczy się na przykład radzić sobie z rozwiązywaniem problemów. Najpierw próbuje samo, a kiedy mu nie idzie, szuka pomocy u kogoś innego. Uczy się prosić o pomoc, i to prosić we właściwy sposób i właściwe osoby. Buduje w sobie poczucie sprawczości, skuteczności, a nawet tożsamości. Rośnie w nim poczucie własnej wartości, wysoka samoocena i pewność siebie. To, jak widać, uniwersalne zalety wakacji bez rodziców. Wypracowane tu i teraz, na potrzeby obozu, kolonii stają się życiowymi umiejętnościami, możliwymi do uogólnienia w każdym dalszym życiowym momencie.
A co z rodzicem?
Czasami dumny ze swojego dziecka korzysta z wolnego czasu i wzmacnia siebie. A czasami nie daje rady oddzielić się mentalnie od dziecka. To, co było dotąd troską o nie – ale troską znośną, bo przecież wszystko było pod kontrolą, na wszystko miało się wpływ – teraz staje się zamartwianiem. Stanem, który nie pozwala spokojnie funkcjonować, wywołuje stres. Cienka jest granica między wspieraniem dziecka a nadmiernym zaangażowaniem w jego sprawy, a nawet całkowitym podporządkowaniem się jego potrzebom. Wspieranie zakłada pewną odrębność dziecka, wiarę w jego potencjał. Natomiast nadmierne zaangażowanie specjaliści nazywaj uwikłaniem, czyli zatarciem granic między ludźmi, zwłaszcza w rodzinach. Taka relacja, jeśli łączy rodzica i wyjeżdżające na wakacje dziecko, będzie w stanie zniszczyć potencjalne dobrodziejstwa wynikające z samodzielnego wyjazdu. W zależności od działań rodzica zniszczy albo samego rodzica, który ten czas okupi stresem, niepokojem, a w efekcie wykończeniem, albo także dziecko, jeżeli rodzic zdecyduje się na opiekę na nim na odległość – będzie dzwonił, dopytywał, radził, upewniał się. Będzie to podsycało nie tylko niepokój w rodzicu, ale także podetnie skrzydła samodzielności samego dziecka. W niektórych przypadkach może nawet wywołać w nim niechęć, złość na rodzica, bunt.
Odejście dziecka od rodzica i akceptacja tego faktu przez rodzica jest rozwojowym etapem w życiu i dziecka, i rodzica. Wymaga odwagi, mądrości i poskromienia rodzicielskich skłonności. Wakacje to szkoła życia. Być może dlatego trwają dwa miesiące, aby szansę na tę naukę każdemu stworzyć.