Czy jestem bardzo naiwna, wierząc w prawdziwość powyższego zdania? No trudno, taka już jestem. Witając się z drugim człowiekiem, nawet obcym, zawsze się do niego uśmiecham. Dlaczego? A dlaczego nie? Czemu mam patrzeć na innych ponurym wzrokiem? Czy nie każdy zasługuje na uśmiech? Niektórzy podchodzą do innych z wielką ostrożnością, pewnie mają swoje argumenty na taki sposób bycia. Może boją się zostać zranieni, może reagują tak w obawie przed zbytnią poufałością, przekroczeniem ich własnych, niepisanych granic? Trochę tak jakby z ostrożności, wolą nie ryzykować. A może tu chodzi jeszcze o coś innego…

Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli podejrzewamy o coś innych ludzi, to tylko dlatego, że sami bylibyśmy w stanie postąpić tak samo. Idąc tym tropem, należałoby stwierdzić, że skoro podejrzewamy kogoś o złe intencje, to my sami miewamy często takie intencje wobec innych. Jeżeli zaś podważamy każde słowo rozmówcy i podejrzewamy, że nas okłamał, to tylko dlatego, że sami często okłamujemy ludzi? Nie do końca się z tym zgadzam. To chyba zbyt duże uproszczenie. W rzeczywistości relacje międzyludzkie są dużo bardziej skomplikowane. Każdy człowiek w nową relację wnosi bagaż wspomnień i doświadczeń z poprzednich kontaktów międzyludzkich. Chcąc nie chcąc, utrwalone w pamięci wzorce zachowań, towarzyszące im emocje oraz reakcje swoje i innych przekłada na to, co nowe, co będzie budował od podstaw. Czasami można dostrzec to z perspektywy czasu, porównując przebieg zawartych znajomości lub przyjaźni, a niekiedy wystarczy poobserwować ludzi podczas ich codziennych czynności. Źle potraktowana, skrzyczana i obwiniona o wszystkie absurdy biurokracji „Pani w okienku” w podobnym tonie potraktuje swojego kolejnego klienta. Nie będzie to wynikiem „zaplanowanej akcji odwetowej”, lecz odruchem obronnym wynikającym z reakcji na atak i zachowanie poprzedniej osoby. Znamy to aż za dobrze.

Na szczęście dobre emocje i pozytywne reakcje rozchodzą się po ludziach równie szybko, jak te złe i niechciane. Aby jednak doszło do szybkiego rozprzestrzeniania pożądanych impulsów, potrzeba więcej „naiwnych” osób. Takich, które chcą sięgnąć głębiej i dostrzec za zewnętrzną maską ogromne pokłady dobrych chęci, ale też potrzebę dobrego potraktowania. Takich właśnie nieostrożnych kaskaderów, którzy zdecydują się uśmiechnąć i zagadnąć człowieka o ponurym spojrzeniu i marsowej minie. Niektórzy zrobią to celowo, reagując na potrzebę chwili, którą umieli zauważyć i wychwycić. Inni natomiast zareagują odruchowo, naturalnie, ponieważ zawsze są mili i uprzejmi, nawet dla obcych. Może nawet nie zauważą, że zmienili czyjś dzień na lepszy. A czasem wystarczy właśnie taki drobny impuls, uderzenie we właściwą strunę, aby dodać otuchy i nadziei.

W rzeczywistości każdy z nas chce czynić dobro. Wewnętrznie czujemy, że dzięki temu rzeczywistość byłaby lepsza, mniej przygniatająca. Wiemy, że dobro przemienia nie tylko ludzi i świat dookoła, ale także nas samych. Daje poczucie satysfakcji, zadowolenia z siebie i wypełnienia powinności wobec bliźniego. Ale często nie daje nic poza tym. Chodzi o to, że nie bardzo się opłaca, oceniając według współczesnych standardów. Dzisiaj, jeśli nasze działanie nie przynosi wymiernego zysku, to pojawia się pytanie: po co to robić? Człowiek bezinteresownie czyniący dobro w ocenie innych jest głupi, a co za tym idzie, zostaje odsunięty. I tu trzeba mieć mocne poczucie własnej wartości, aby mimo wszystko robić swoje. I wierzyć, że naprawdę warto, że w byciu dobrym wcale nie chodzi o jakieś wymierne zyski czy poklask. Bycie dobrym oznacza bycie prawdziwie człowiekiem.

„Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, tak i wy im czyńcie” (Mt 7,12). Są to słowa wypowiedziane przez Jezusa z Nazaretu, ale przecież ich sens znano dużo wcześniej. Ta życiowa mądrość została nazwana „złotą zasadą”. Niesamowita w swej prostocie, jest podsumowaniem wszystkich zasad istnienia w społeczeństwie. Jeśli chcesz otrzymywać dobro od innych, sam musisz im to dobro dawać. Ale nie możemy stać z założonymi rękoma i czekać. Ktoś przecież musi zrobić pierwszy krok, a potem... potem to już będzie z górki. Wszystko potoczy się jak śnieżna kula zabierająca ze sobą coraz więcej i więcej. I tak właśnie ma być, bo dobro przyciąga. My, zwykli ludzie, chcemy się uśmiechać do innych i liczymy na to, że ktoś odwzajemni nasz uśmiech. Chcemy wskazywać właściwą drogę, wierząc, że kiedyś kto inny nas właściwie pokieruje. Pragniemy trwać przy chorych i umierających, ponieważ my także nie lubimy zostawać z cierpieniem sam na sam. Lubimy nieść ciężar innych razem z nimi, nawet jeśli to będą codzienne zakupy starszej pani z klatki obok, ponieważ za ten drobny wysiłek dostaniemy cudowną wdzięczność wypisaną w oczach.

Bycie dobrymi leży w naszej naturze. Jako „zwierzęta stadne” mamy świadomość, że żadne społeczeństwo nie utrzyma się długo, jeśli będzie skłócone, smutne, obrażone czy też podejrzliwe. Budowanie trwałej struktury wymaga zaufania, a może nawet naiwności, która pozwala czuć się bezpiecznym wśród innych ludzi. Chcemy wierzyć, że ktoś przyjdzie z pomocą, gdy będziemy jej potrzebować. Ale może czasem trzeba o tę pomoc poprosić? Wtedy innym będzie łatwiej zwrócić się ze swoją potrzebą dobra do nas, którzy już to dobro otrzymaliśmy. Dziwna sprawa, ale czy nie jest tak, że dobro mnoży się, gdy człowiek nim się dzieli?