Współcześni rodzice żyją dzisiaj niekiedy w przeświadczeniu większej świadomości bycia dobrym rodzicem. Mamy za sobą wspaniałe koncepcje w byciu rodzicem empatycznym, bliskościowym, zrywającym z karaniem i przemocową retoryką. To zdecydowanie krok we właściwym kierunku. Niestety od teorii do praktyki jest jeszcze długa droga, a dopiero pokolenie naszych dzieci i wnuków ma prawdziwą szansę na wyraźne zmiany w podejściu do wychowania w duchu bliskościowym. Oczywiście nasze starania są ważne i dają nadzieję na przyszłość, a że błędy będą się zdarzać, tak już w życiu bywa. Niemniej, jak to bywa z dobrymi chęciami – piekło jest (nimi) wybrukowane. Doświadczenie uczy bowiem, że dobre intencje nie są wystarczające do tego, by działanie przyniosło pozytywne skutki. Bywa niekiedy tak, że zamierzenia rozmijają się z efektami naszych starań. To sceptyczne stwierdzenie niestety potwierdza tylko fakt, że wpadamy jako rodzice w wiele pułapek w „nowym” podejściu do wychowania. Tak bardzo jesteśmy nim zachwyceni, że nie zauważamy, że szybko gubimy albo cel, albo zapał do pracy nad sobą i jak bumerang wracamy do starych nawyków. Często nasze własne doświadczenia jako dzieci i wzorce wychowawcze, jakie naszym rodzicom towarzyszyły, wpływają na nasze podejście do wychowania. Choć możemy mieć dobre intencje, to automatycznie sięgamy po te same metody, które znaliśmy z własnego wychowania.

Dzisiaj staramy się odkłamać ideę, że dziecko nie ma głosu. I bardzo dobrze, bo ono jest równoprawnym człowiekiem, jak każdy dorosły. I ważne jest, by zauważać jego potrzeby i by od nich zacząć swoją przygodę z rodzicielstwem – od zauważenia potrzeb dziecka i sprostaniu im, zarówno tych podstawowych, jak i tych emocjonalnych, które może w „starym” podejściu były pomijane bądź niezauważane lub uznane za „niegrzeczne zachowanie, fanaberie”. Stąd tak wiele traum z dzieciństwa, poczucia osamotnienia, braku zrozumienia czy akceptacji, a co za tym idzie, braku pewności siebie i niepoznanie siebie w pełni. Kiedyś za potrzebę uważano zgodę na przeróżne prośby dziecka bardziej w sensie materialnym. Prawdziwa potrzeba ma różne oblicza, jednak skłania się do tego, by dać dziecku możliwość spokojnego i zrównoważonego sposobu życia. Wrażliwość na potrzeby dziecka jest pewnym warunkiem, by nawiązać szczerą i prawdziwą relację, więź z dzieckiem. Dziecko potrzebuje zaspokojenia potrzeb tak fizjologicznych, jak i potrzeb natury emocjonalnej: bezpieczeństwa, dotyku, bliskości, komunikacji, decydowania o sobie, zabawy i wielu innych. I tu wpadamy często w pułapkę, którą niektórzy nazywają „bezstresowym wychowaniem” bądź wyrabianiem u dzieci złych nawyków. Zaspokajanie – z uważnością i troską – potrzeb dziecka nigdy nie będzie prowadziło do złych nawyków, wręcz przeciwnie – dziecko będzie chciało częściej z nami współpracować. Jedyne, o czym należy pamiętać, to o sobie samym. Dziecko musi wiedzieć, że potrzeby rodziców też są ważne i że w ogóle je posiadają i mają takie samo prawo, by prosić o wsparcie i uwagę.

Po drugie dzisiaj pozwalamy dzieciom odczuwać wszystkie emocje, zarówno te dobre, jak i te trudne. I jest to mimo wszystko dość logiczne podejście, bo inaczej skąd dziecko wiedziałoby, jak się czuć w danej sytuacji i że takie odczucia są czymś normalnym, prawdziwym. Oczywiście to ma swoje konsekwencje, bo niestety to my, rodzice, musimy się mierzyć z różnymi skutkami dziecięcych emocji, niemniej karanie dziecka za odczuwanie złości, frustracji czy rozczarowanie byłoby hipokryzja z naszej strony. Przecież emocje, nawet te tak zwane „złe”, zmuszają nas do myślenia, rozważania różnych opcji, aż w końcu do działania. Tylko zawsze trzeba pamiętać o bezpieczeństwie dziecka i innych, kiedy w emocjach dziecko może sobie czy komuś zrobić krzywdę. Dlatego tak ważne jest, by nie zostawiać dziecka samego z tymi emocjami. Ono owszem może je przeżywać, ale to my mamy nad nim pieczę i odpowiedzialność, by pomóc mu je nazwać, uczyć samoregulacji, pokazywać, że też mamy prawo je przeżywać i sobie z nimi radzić w różnoraki sposób, tak by nie krzywdzić siebie oraz innych.

Mówiliśmy o tym, że dziecko jest na równi z dorosłym i potrzeba mu takiego samego traktowania z szacunkiem i zrozumieniem. Owszem, to prawda. Tak wynika z definicji o niezbywalnej godności każdego człowieka. Jednak rodzic zawsze będzie rodzicem. Dzisiaj zauważa się trend, że bardziej chcemy przyjaźnić się z naszym dzieckiem, niż być jego opiekunem czy rodzicem. A to błąd. Można mieć z dzieckiem zdrowe, bliskie relacje, będąc prawdziwym rodzicem. To my jesteśmy za dziecko odpowiedzialni i to na naszych barkach spoczywa jego wychowanie, stawianie granic, uczenie właśnie emocji, zaspokajanie jego podstawowych potrzeb, uczenie samoregulacji, akceptacji. Jednak by to wszystko osiągnąć, niepotrzebny jest przymus czy autorytarny rodzic, ale towarzysz, opiekun, który jest obok i tylko czasem naprowadza dziecko, pomaga czy wspiera w dążeniu do bycia dorosłym. Nie możemy oddać tego dzieciom, bo do tego potrzeba dojrzałości i doświadczenia. Poza tym granice, zasady mają nam pomagać, dawać poczucie bezpieczeństwa dzieciom, które jeszcze błądzą, potykają się i gdzieś na pewno tego od nas oczekują. Tej zależności rodzic – dziecko nie powinniśmy nigdy zmieniać.

Ponadto wpadamy w pułapkę perfekcjonizmu. Społeczeństwo często narzuca pewne standardy i oczekiwania dotyczące rodzicielstwa. To może sprawić, że rodzice czują się zobowiązani do stosowania określonych technik wychowawczych, które mogą być sprzeczne z ich własnymi przekonaniami. Wszystko chcemy dzisiaj kontrolować, łącznie z naszym dzieckiem. Z jednej strony dajemy możliwość decydowania o pewnych rzeczach w domu, uznajemy, że może dziecko mieć inne zdanie, gust, humor, a jednocześnie sobie zaprzeczamy. Do tego stopnia, że stawiamy dzieciom poprzeczkę tak wysoko, że trudno im sprostać naszym oczekiwaniom. A co więcej, sami byśmy takiego poziomu doskonałości nie osiągnęli. A to poprzez narzucanie im naszych niezrealizowanych ambicji czy zapisywanie na mnóstwo zajęć dodatkowych, zapominanie o potrzebie odpoczynku czy swobodnej zabawy dzieci. A najgorsze jest to, że czasami karzemy dzieci za to, że zachowują się, jak dzieci (i dorośli też niekiedy), że marudzą, gdy są zmęczone, że nie mają humoru, że się złoszczą, kiedy coś się im zepsuje, lekceważą nasze prośby, robią na przekór. Mamy prawo egzekwować zasady, niemniej zawsze trzeba mieć na względzie to, że nikt nie jest idealny i zdarzają się gorsze i lepsze dni. Zawsze wtedy jest miejsce i czas na wsparcie, czułość i zrozumienie. I każdy członek rodziny ma do tego prawo.