Wakacje to częste wyjazdy, odwiedziny, grille, a dla naszych dzieci – burza emocji, nowych doznań. Czasem mam wrażenie, że niektóre dzieci całkiem dobrze się w tym odnajdują. Dużą rolę w tym odgrywają z pewnością wiek i świadomość. Dla mojego syna to jednak dość duży stres. Z pewnością powodem jest jego nieśmiałość i introwertyczny charakter, ale coraz bardziej wierzę, że istnieje tzw. „wiek przekory”. Wszystko jest na nie bądź na odwrót. I kiedy wpisałam do słownika wyrazów bliskoznacznych hasło "przekorny", wyświetliły mi się niemalże wszystkie cechy ostatnio zauważone w zachowaniu mojego synka: „niesubordynowany, zaczepny, zawadiacki, oporny, zadzierzysty, buntowniczy, narowisty, niekarny, niepokorny, zbuntowany, wyzywający, nieposłuszny, buńczuczny, rozdokazywany, czupurny, rogaty, wojowniczy, rozhukany, junacki, zadziorny, zrewoltowany, uparty (…)” (za www.synonim.net).
Nie ukrywam, to dla nas dość trudny moment, ponieważ z każdej prostej, wydawać by się mogło, rzeczy czy czynności rodzi się problem, z którym potrafimy walczyć długie godziny. I chyba tylko my, rodzice, ponosimy największe straty, bo upór naszego dziecka zdaje się nie mieć końca. Staram się myśleć, że nie jest to jego złośliwość, choć takie zachowania na szczęście umiem odróżnić od tych, w których naprawdę chce nam coś przekazać, zaznaczyć swoje potrzeby. Wyczytałam, że dziecko w swoim życiu przechodzi dwa etapy przekorne, zaraz po trzecich urodzinach, kiedy próbuje wszystko robić sam, i w wieku nastoletnim. Słowo „nie” szczególnie przybiera na znaczeniu, kiedy dziecko czy właśnie później nastolatek zaczyna swoją przygodę ze szkołą i chce wyrazić swoją autonomię.
Owszem, większość uporu naszego syna odnosi się do jego samodzielności i decydowania o wielu sprawach, począwszy od stroju aż po wybór i czas zabawy. Zazwyczaj, jak się można domyślić, mamy odmienne zdanie. Wtedy pojawia się bunt i wołanie, że „tak być musi i koniec”, a potem następuje wymiana rzeczy, które zrobi, wiedząc, że spotkają się one z naszą dezaprobatą. Walczę czasem sama ze sobą, by od razu nie zabraniać, dać możliwość spróbowania. Nasze „nie” nie może być podyktowane tym, że mamy rację, bo w relacji z dzieckiem nie chodzi o żadną wygraną, ale by dać możliwość nauczenia się. Trzeba poczekać, by samo wybrało moment, w którym będzie chciało naszej pomocy.
Tak samo jest w przypadku wakacyjnych spotkań i wyjazdów. Synek nie zawsze chce się z kimś przywitać, pobawić, zjeść gdzie indziej niż w domu, posprzątać po sobie czy nawet pomóc nam w czymś prostym. Mocno denerwuje się czasami na samą informację, że mógłby się z kimś pobawić, już nie za namową. Choć od tego odeszliśmy, bo nie chcemy przysparzać mu więcej stresu. Większość tego typu sytuacji jest wynikiem jego wstydu, trochę strachu przed nowym, przed straceniem nas z oczu. Zdążyliśmy się trochę niestety przyzwyczaić, że większość czasu na tego typu wyjazdach czy spotkaniach nasz syn przesiaduje przy nas, a pod koniec zazwyczaj zaczyna zauważać same plusy, jakby był innym dzieckiem. Potrzeba w tym wszystkim wiele empatii i cierpliwości, a także ciągłej rozmowy, bo nasz syn wszystko potrzebuje mieć zracjonalizowane.
Słowem kluczowym w „wieku przekory” jest słowo „nie”. Jest ono różnie przez nas interpretowane i odbierane. Kiedy jest wypowiadane przez nas, oczekujemy, że zostanie uwzględnione i że jest czymś ważnym. Kiedy mówi je dziecko, najczęściej niestety je bagatelizujemy. Czasami odbieramy to jako coś niegrzecznego, upartego. Nie ma ochoty czegoś zrobić i przeczuwamy nadchodzący konflikt. Można wyczuć w naszym zachowaniu nutkę hipokryzji. Przede wszystkim zależy nam, by nasze dziecko było asertywne, przedsiębiorcze, samodzielne i zaradne, a tak często korzystamy z naszej silniejszej, bądź co bądź, pozycji, ignorując przekonania naszych dzieci, tym samym zaprzeczamy naszemu nadrzędnemu celowi wychowania. Dajemy sobie prawo do licznych argumentów, po czym dziecko je przyjmuje, bo czuje się zastraszone, albo je przyjmie, by mieć w końcu święty spokój. Kiedy jednak pomyślę, że taki sam mechanizm mogą względem naszych dzieci zastosować rówieśnicy czy osoby, które raczej mają zły wpływ na nasze dzieci, czuję lekki niepokój, że i w tym przypadku moje dzieci ulegną.
Czy powinniśmy bać się sprzeciwu naszych dzieci i jak powinniśmy go przyjmować? Nie ukrywam, że wiele zależy właśnie od tego, co my zrobimy po jego usłyszeniu, jak się do niego ustosunkujemy.
Po pierwsze starajmy się nie zakładać złej woli. Ta przekorność z czegoś musi wynikać. Owszem, idzie za tym czasem zachowanie nieposłuszne, zaczepne, może i złośliwe. Najważniejsze to uświadomić sobie, że wbrew pozorom „nie” nie oznacza końca relacji, że przestajemy się liczyć dla swoich dzieci. To może być właśnie początek relacji, ponieważ wysłuchany sprzeciw daje możliwość rozmowy, poszukania innego rozwiązania lub czasem empatycznego przystania na coś. Dla nas może być to trudne do przyjęcia, ale wiedzmy, że w ten sposób dziecko czasem wyraża swoją potrzebę, którą chce zaspokoić, a może jeszcze nie umie inaczej jej nam zakomunikować. Niekiedy mój syn nie chce posprzątać, a wie, że jest to właściwie jego główny obowiązek, dbanie i sprzątanie swoich zabawek. Kiedy bardzo się upiera przy swoim, okazuje się, że jeszcze chciałby się pobawić, że nie ma siły i że bardzo potrzebuje naszej pomocy. Zazwyczaj sprzątamy razem. Czy syn to wykorzystuje? Czasem pewnie i tak jest, ale zdarza się, że daje nam znać, że się cieszy, że robimy to razem. Warto postawić się na miejscu dzieci i zobaczyć, czy my zawsze chcemy coś zrobić, czy dana sytuacja nie przekracza naszych granic i czy zgoda na sprzeciw da nam jakąś wartość dodaną, czy działamy tylko wedle jakichś ugruntowanych zasad. Przecież zasady i tak zdarza się nam łamać, a czy nie jest tak, że pewne granice zmieniają swoje położenie, bo nabywamy nowego doświadczenia? Nic w relacjach nie jest stałe i czasem warto przystać na „nie”. Zasady mają nam pomagać, a częściej się zdarza, że kurczowe trzymanie się ich powoduje niestety konflikty.
Rodzic tak samo nieraz potrzebuje powiedzieć „nie”. I też to „nie” nie może być wyłącznie pewnym naszym wyznacznikiem, czymś niezmiennym. Nasz sprzeciw wobec zachowania dziecka powinien być wyrazem, że zostały przekroczone nasze granice. Raz nie zgadzamy się na głośną muzykę, ponieważ boli nas głowa, ale innym razem, kiedy jesteśmy zdrowi, możemy wspólnie z dziećmi słuchać muzyki. Trzeba otwarcie mówić, że coś jest dla nas ważne, zamiast: „nie, bo nie”, „nie, bo ja tak mówię”. Często jest tak, że rodzice tak bardzo skupiają się na „dobrym wychowaniu”, że zapominają o sobie, ale w taki właściwy i zdrowy sposób, być czuć się ważnym i zatroszczyć się o swoje potrzeby. Jeżeli nie będziemy zauważać siebie, swoich granic i potrzeb, to w przypływie gorszych emocji będziemy za to winić innych. A dzieci, jak to dzieci, mogą powielać ten schemat.