Przed nami egzamin dojrzałości naszych dzieci. Niektórzy zupełnie spokojnie przyjmują ten czas, bez obaw o swoje dzieci i ich przyszłość. Inni umierają z niepokoju i przejmując stres i niepokój swoich nastolatków, czują się gorzej, niż gdyby sami mieli pisać maturę. Kto zatem musi dorastać do tego etapu? Dzieci czy rodzice? I jedni, i drudzy, bo obie strony są ważne i muszą przejść swoją drogę i swoją przemianę.

Wbrew wszystkiemu współcześni maturzyści wcale nie są lepiej i solidniej przygotowani do tego momentu niż ich poprzednicy. Nie dość, że większość swojej szkoły spędzili przed monitorami komputerów i przed telefonami, to jeszcze do tego stracili tak wiele z relacji społecznych. Zostało im zabranych wiele szans rozwijania się z kolegami i rówieśnikami, z nauczycielami i mentorami oraz pozbawieni zostali tak istotnych momentów na mobilizowanie się inspiracjami z obszaru kultury. Co nie zmienia ich sytuacji, że, tak czy siak, muszą się zmierzyć z egzaminem, na którym osadzi się w jakiś sposób ich dalsze życie.

A co z rodzicami? Rodzice dorastających dzieci przeżywają wtedy zwykle równie poważne zmiany. Też stoją u progu zmian. Stają przed pytaniem: co będzie po wyjściu dzieci z domu? Co będzie, jak zdadzą maturę, pójdą na studia, do dalszych etapów kształcenia, wyjadą z rodzinnego domu, miasta, a może nawet kraju? Skończy się wożenie na zajęcia, załatwianie i pilnowanie spraw, zawożenie lub odbieranie z treningów, zajęć pozalekcyjnych, imprez i zamartwianie się często na zapas. Skończy się w dużej mierze wiele spraw tworzących codzienne życie. Co będzie dalej ze mną? Czym się zajmę? Jakie są moje pasje, marzenia? Czy w moim wieku można mieć jeszcze marzenia?

Często rodzice dorastających dzieci mają do siebie wiele pretensji. Nie ufają sobie. Zwykle zamiast cieszyć się, że daliśmy z siebie wszystko i wychowaliśmy mądrego, rozsądnego, młodego człowieka, ulegamy presji społecznej o współczesnych zagrożeniach, jakie czyhają na młodych ludzi, i dopada nas paraliżujący lęk o nich samych. Przeżywamy frustrację i niezadowolenie z siebie. Często ona rodzi między rodzicami konflikty i napięcia, które jeszcze bardziej mogą wprowadzać ich w stan kryzysu. Co więcej, poczucie bezsilności wobec zagrożeń i realnego wpłynięcia i ochrony naszego dorastającego dziecka jest tak dojmujące i bolesne, że często nie umiemy się pogodzić z tym, iż nie możemy już fizycznie obronić go przed złem tego świata, jak wtedy, gdy był kilkulatkiem. Trudno przejść z fizycznego towarzyszenia maluchowi do zaufania, iż to, czego się go nauczyło przez lata, będzie umiał wykorzystać, by sam się ochronił.

Badania wskazują, iż rodzice nastolatków są mniej szczęśliwi niż niewspółmiernie bardziej fizycznie zmęczone matki noworodków. Poczucie szczęścia często jest zabierane przez branie na siebie, na pierwszej linii frontu wielu cierpień i stresu nastolatków. To rodzice są pierwsi w braniu na siebie razów od ich nastoletnich dzieci. Chcąc im pomóc w walce ze stresem, burzliwym dojrzewaniem i przebudowywaniem ich ośrodka nerwowego, to oni są pierwszym polem, na którym młodzi ludzie wyrzucają z siebie wszystko, co trudne i bolesne. A to nie pozostaje bez wpływu na psychikę i kondycję rodziców.

Co więcej, poczucie braku kontroli i braku wpływu na decyzje i działania nastolatków nie tylko rodzą frustrację, ale i destabilizują i zabierają poczucie bezpieczeństwa. Dla rodziców to czas przemiany i wejścia, podobnie jak dla nastolatków, w okres niepewności i przebudowy dotychczasowego życia. To nie tylko utrata bycia autorytetem, ale i bycia w centrum życia swoich dzieci. Przesunięcie swojej pozycji życiowej, tak naturalne, okazuje się być bardziej bolesne, niż wielu sądzi. Nie nagle i nie od razu, ale stopniowo i systematycznie rodzice i ich zdanie zostają przesunięci na dalsze pozycje w hierarchii życiowych priorytetów i autorytetów młodych ludzi. Nie pomaga napięcie, napór, nakazy i zakazy. W pewnym momencie stają się tak nieskuteczne i nieadekwatne jak sanki latem. Bolesna świadomość tego powoduje u rodziców głęboką frustrację i kryzys. Może podważać poczucie własnej wartości, szczególnie jeśli większość naszego życia budowaliśmy na rodzinie i dzieciach. Teraz ten system jest już niepełny i o wiele trudniej będzie przejść do zaangażowania w inne obszary życia, jeśli nasze całe siły życiowe inwestowaliśmy w rodzinę i dzieci. To wyzwanie staje przed każdym rodzicem, którego dziecko wychodzi z domu – znalezienie nowych zainteresowań, powrót do zakopanych przez lata poświęceń dzieciom pasji, odkrycie nowych obszarów, które nas fascynują. Może się to stać wielkim wyzwaniem, bowiem nie tylko nastolatkowie odkrywają swoją tożsamość przez odrzucenie rodziców i wszystkiego, co się z nimi kojarzy. Rodzice także muszą na nowo zdefiniować i zweryfikować swoje „ja” już bez tego kontekstu własnego rodzicielstwa, czasami po ogołoceniu się z wielu warstw, które nałożyło na nich bycie rodzicami. To trudny proces dla wielu. Czasami zagubieni w tym, co niesie życie, nie umieją tego zrobić. To, czego oczekiwali tak bardzo, będąc obciążeni dziećmi – wolności i braku obowiązków rodzicielskich, gdy nadchodzi, jest zaskakująco skomplikowane. Wcale nie jest łatwe, a tym bardziej nie jest rozkoszne. Pustka, jaka rodzi się z nieobecności dzieci, nazywana często syndromem pustego gniazda, okazuje się być nie tylko dotkliwa, ale i odkrywająca skomplikowane uczucia, braki, niepoukładane relacje ze sobą i innymi, brak celu w życiu, brak poczucia sensu życia.

Do tego dochodzi także zmiana, jaka dokonuje się w organizmach rodziców. Nie tylko nastolatki przeżywają zmiany w swoim ciele. Ich rodzice również. Duże zmiany hormonalne w tym czasie, podatność na inne schorzenia nie ułatwiają przeżycia tego czasu. Do tego dochodzą podsumowania, rozliczenia i myśli o starości i przemijaniu – bardziej natężone niż kiedykolwiek.

Dlatego warto uświadomić sobie, że rodzice nie mogą przeżyć życia za swoje dzieci, a ich wspólna droga musi być pokonana przez każde z nich. Nie można pomijać nikogo w tym procesie. Odchodzenie z domu dzieci to naturalna droga życia. Warto być cierpliwym, wyrozumiałym, pełnym empatii i zrozumienia nie tylko dla dziecka, ale i dla siebie samego, dla własnej żony czy męża. To jedyna szansa na owocne przeżycie tego czasu egzaminu dojrzałości. Życie będzie się toczyć bez względu na wyniki matur naszych dzieci. Egzamin mogą poprawiać, zmieniać zdanie co do zdawanych przedmiotów. Nie muszą iść na studia, o których tyle być może było mowy w domu. Mogą nie chcieć w ogóle studiować, uczyć się. Mogą przede wszystkim chcieć inaczej żyć, niż my byśmy chcieli. Nie chodzi oczywiście o negację wykształcenia czy sensu edukacji, ale o pozwolenie im żyć tak, jak chcą, z wszystkimi konsekwencjami ich decyzji. Dajmy naszym nastolatkom i sobie zdać najważniejszy egzamin z dorastania. Tylko tak staniemy się naprawdę sobą i pozwolimy innym stać się tym, kim mają być. A nasze dzieci w końcu staną się naszymi partnerami w życiu, którzy – dani nam na życie jako dar – zawsze będą mogli nas ubogacać, a my ich.